Co ma wspólnego chrzest i król lew?
Jako osoba wierząca, a nawet praktykująca (nie mylić z dewotką!) z niecierpliwością oczekiwałam na chrzest Żabka, a ponieważ Bóg zajmuje ważne miejsce w naszych życiach to miało być to wydarzenie bardzo duchowe, przeżyte z należytą powagą i radością… ale nic z tego! Ja również dałam się zwariować całej tej otoczce towarzyszącej samej ceremonii.
Wariactwo zaczyna się od:
’a jak nie będzie miejsca w restauracji?!’
’a co jeśli termin restauracji się nie pokryje z datą mszy?!’
’a ile dać i skąd tyle wziąć?’
przez
’a w co go ubrać?’
’a w co siebie ubrać?!?!’
’kogo zaprosić?
’kogo nie zaprosić?’
’jak zaprosić?’
I całą duchowość trafił szlag.
Oczywiście zaczyna się od restauracji
(bardzo katolickie podejście, nie powiem! bo przecież w restauracji może miejsca nie być, a w kościele go nie brakuje…).
Nastąpił więc szybki przegląd wszystkich restauracji w okolicy, porównywanie menu i przede wszystkim cen. Jedna restauracja zaproponowała mi bardzo konkretne menu, ładny wystrój i…. kawę/herbatę za 8 ziko OD SZTUKI, a soki i wodę (!) za srylion za litr. Ja sama kawę piję na potęgę, a tam takie małe filiżaneczki dają, że zapewne tylko za mnie wyszłaby dodatkowo stówka za kawusię. I co, powiesz gościom, którzy są przekonani, że za takie ’rarytasy’ się osobno nie płaci, że jak kawa to już nie herbata, sztuka na łeb i broń Boże ruszać sok! Więc automatycznie odpadła mi jedna z trzech możliwości.
Druga, zaraz przy samym kościele, odznacza się tak wysokim poziomem kiczu, który ujawnia się w kolorystyce i dziwnych wiszących krzyżach na każdej możliwej ścianie (a jak ja mówię, że krzyż jest dziwny to naprawdę jest…). Więc tak naprawdę wybór padł na restaurację/dworek numer 3 – i bardzo dobrze! Dostaliśmy weselną salę z weselnymi dekoracjami, na której było tyle miejsca, że dzieciaki w piłkę mogły grać. Menu urozmaicone, kawa/herbata/sok/woda bez ograniczeń, ciasta w cenie, super obsługa, cena przystępna, a nawet zniżka (5 dzieci w cenie 2!) – więc jeśli planujecie chrzest w Gdańsku to szczerze mogę polecić restaurację i dworek Pani Walewska.
Punkt drugi – skoro jest termin w restauracji zaklepany, to trzeba teraz udać się do kancelarii parafialnej.
Cóż może stanąć na przeszkodzie chrztu w wybranym przez Ciebie terminie? Przecież w niedzielę zawsze msza jest! Więc pewna siebie udaję się do proboszcza i ogłaszam, że chcę syna ochrzcić 2 marca (oczywiście cała rodzina już o dacie poinformowana!). Na to proboszcz, wprawiając mnie w osłupienie, oznajmia, że będzie problem. Dlaczego?!?! A bo tę datę upatrzył sobie również biskup aby przeprowadzić bierzmowanie! Oczywiście bąknęłam, że ta data dla mnie bardzo ważna, ale oczywiście nie z powodu restauracji, bo to nie o jedzenie chodzi… bla bla bla… Udało się. Długie negocjacje doprowadziły do tego, że chrzest się odbędzie, ale…
- nie wiadomo gdzie (jest górny ładny kościół i dolny brzydki kościół)
- nie wiadomo o której (biskup jeszcze nie ustalił godziny bierzmowania)
- nie wiadomo kto udzieli (po kolejnych negocjacjach mogłam wybrać księdza)
- nie wiadomo czy całego planowania szlag nie trafi
Miałam się zgłosić po tygodniu z dokumentami i wtedy miały być już wiadome szczegóły. Nie były. Upewniłam się tylko, że data aktualna, więc mogłam przynajmniej zaproszenia zamówić…
No właśnie, zaproszenia.
Pięćdziesiąt razy zastanawiasz się kogo zaprosić. Wiadomo: rodzice, rodzeństwo. Chrzestni. Jak wujka Gienka, to i wujka Zdzicha trzeba. Jak jednego kuzyna, to też całą resztę. Wszyscy z dziećmi. Ci nas zaprosili kiedyś, więc też wypada. Tych lubisz, ale nie należą do rodziny, więc nic z tego. Tych nie lubisz, ale babcia mówi, że trzeba zaprosić bo WYPADA. Jak Ci się uda zamknąć listę to i tak pozostają wątpliwości, czy kogoś nie uraziłeś. No i czekasz na te potwierdzenia, żeby ustalić liczbę gości w restauracji, a tu oczywiście nikt się nie kwapi, więc trzeba tę informację wyciągać siłą..
Następnie ubrania.
Iść w niewygodę i elegancję? Czy w wygodę i casual style? No to pojechałam dzień przed (!) imprezą znaleźć coś odpowiedniego. Szanowny Małżonek to miał sprawę ułatwioną – gajerek ze ślubu i do przodu. Dla Żabka postawiłam na prostotę i wygodę. Jakoś nie wyobrażam go sobie w gajerze, kamizelce, koszuli pod szyję i nie daj Boże muszce czy krawacie… Jeszcze się tak chłopak nachodzi. Wcześniej przez 2 tygodnie oglądałam w Internetach różne sklepy w poszukiwaniu najzwyczajnieszego białego pajaca. Nie. Nie ma. Muszą być kotki, pieski, krówki, zajączki, biedronki, samochody, traktory, paski, kropki i nie wiadomo co jeszcze… Ale żeby zwykły, biały… to nie. Więc zdecydowałam się na króliczka. Biały pajacyk z króliczkiem na klacie. Biała czapeczka. Białe body z hrabiowskim kołnierzykiem i mankiecikami. No i na koniec biały kombinezon zimowy, który kupiłam zanim się urodził i nawet nie pomyślałam, że będzie w sam raz na chrzest. Cud, miód, malina i stówka w plecy. Ale! W przeciwieństwie do gajerka, może to wszystko nosić na co dzień, więc czuję się wygrana.
A co do ubrania dla mnie…. Pffffff…. Co prawda dodatek ciążowy już zgubiłam, ale najwyraźniej z zupełnie innych miejsc niż przybrałam… Chyba z kostek! Bo brzuch został jakby z 4 miesiąca. Biodra nie wchodzą nawet w stare jeansy. Za to cycki to oczywiście nawet zmalały. Więc oczywiście w nic z szafy nie mogłam się wcisnąć, żeby wyglądać jak matka, która oczywiście doszła do siebie po porodzie i na co dzień jest atrakcyjna, wypindrzona i wyspana. We wszystkim wyglądałam, tak jak na naprawdę wyglądam na co dzień: zombie, zombie, zombie. W sklepach nie lepiej – 185 cm wzrostu nie pomaga… Podłużne paski – źle, bo wydłużają. Poprzeczne – źle, bo pogrubiają. Kropki – a co ja, biedronka? Na ramiączkach – nie z tymi ramionami, wyrobionymi od codziennego noszenia 6 kilogramowego Żabka. Czarna – to nie stypa. Biała – to nie wesele. Różowa – jak się zagrzeję, to będę wyglądać jak świnka. Ostatecznie nie dogodzisz, więc stanęło na pogrubiające poprzeczne paski, biało-granatowe, bez rękawów, ale z narzutką.
Kolejna wizyta na plebanii…
Uświadomiła mi, że mszę przed chrztem (u nas chrzest odbywa się między mszami i jest to bardzo mądre rozwiązanie, bo w razie czego nie trzeba zostawać na mszy, lub można w trakcie mszy swobodnie przemieszczać się po kościele z płaczącym dzieckiem, bez nerwów, że zaraz polewanie a pól godziny później akcja ze świecą..) będzie prowadził biskup, więc jeśli się nie rozgada to zdążymy, a jeśli się rozgada to w momencie ostatecznym – czyli 15 minut przed kolejną mszą, na chybcika będziemy szukać innego miejsca (z bandą gości of course…). Biskup oczywiście przedłużył! Jak na koniec opowiadał o tym jak mu Papież szklankę wody podał to myślałam, że z nerwów zawału dostanę! Wszyscy nerwowo czekali, dreptając w miejscu. Oprócz mnie, ja dreptałam z wózkiem po kościele, bo Żabek był tykającą bombą na granicy przebudzenia. Ale udało się!!! Chrzest trwał dokładnie 9 minut. Ale w gratisie mieliśmy piękną oprawę kwiatową przygotowaną na bierzmowanie i błogosławieństwo biskupa.
I najważniejsze! KRÓL LEW!
Pierwszy raz spotkałam się z tym, że po chrzcie, tatusiowie biorą dzieci pod pachy i z ołtarza unoszą je wysoko, dokładnie jak to było z Simbą, wprawiając w osłupienie i radość wszystkich gości.
Tak więc cieszymy się, że ten cały stres mamy z głowy, że wszystko się udało, że Żabek podczas chrztu i mszy nie uronił ani jednej łzy, a nawet na nas nie nakrzyczał, że w restauracji dał zjeść i był normalnie aniołem. Nie da rady przeżywać chrztu jedynie w aspekcie duchowym.
..Natomiast gdy już nastała noc, gdy wszystkie emocje zeszły z anioła, na nowo wstąpił w Niego mały diabełek i mama po raz pierwszy musiała się kilkanaście razy zrywać, aby uspokajać. Na szczęście wystarczyła jedna noc, by znowu diabełka wypędzić. Mam nadzieję, że już na stałe…
- 10 March 2014
- 6 komentarzy
- chrzest, dziecko