Dlaczego nie karmiłam piersią.
Oczywiście wystarczyło napisać, że nie sposób karmienia jest ważny, tylko karmienie dziecka samo w sobie, że posypały się gromy o wyższość karmienia piersią nad karmieniem butelkowym. Osobiście nigdy nie sugerowałam, że karmienie dziecka piersią (właściwie to nie o pierś się rozchodzi tylko o mleko się w niej znajdujące) nie jest najlepszym sposobem. Ale robienie z mleka modyfikowanego trucizny, a z matek karmiących nim dzieci (z różnych powodów) leniwców i egoistek to już przesada.
Często spotykam się z tym, że matki karmiące mlekiem modyfikowanym z góry uznawane są za takie, co to myślą tylko o sobie i swojej wygodzie. Ten tekst jest przeznaczony dla ludzi, którzy nawet nie zastanowią się dlaczego matka nie karmi piersią, tylko od razu przyczepiają jej odpowiednią etykietkę, piejąc przy tym o wyższości mleka z piersi nad mlekiem z butelki. Swoją drogą w przygotowywaniu mleka modyfikowanego nie ma nic wygodnego…
Przeczytajcie moją historię i uwierzcie mi, że takich oraz podobnych są setki, tysiące… Dla takich kobiet takich jak ja, ciągłe powtarzanie, że mleko matki jest najlepszym co mogę dać dziecku, po prostu rani. Przeczytaj dlaczego.
Karmienie naturalne nie tak naturalnie proste.
Jak byłam w ciąży, było dla mnie oczywiste, że będę karmić piersią mojego syna co najmniej pół roku. Nie kupowałam nawet laktatora, bo nie wyobrażałam nawet sobie, że miałoby mi się nie udać. Patrzyłam na inne mamy, które z łatwością i gracją przystawiały swoje maluchy do piersi – tak prosto i tak naturalnie! Jakież było moje zaskoczenie w szpitalu, kiedy okazało się, że w moim przypadku natura postanowiła trochę skomplikować sprawę. Jeszcze lewa pierś od biedy się nadawała, ale prawa… Zupełnie do niczego. Personel mojego szpitala jedyne na co było stać, w odpowiedzi na moje prośby o pomoc, to jedno zdanie (bez prezentacji): „Karm spod pachy„. Dla mnie, trwającej jeszcze w szoku poporodowym, wykonanie tego w tym momencie było równie realne jak jazda konna. Więc męczyłam tę jedną pierś – żeby dziecko nie było głodne – nie wiedząc co zrobić z drugą. Bolała jak cholera. Ale ból był do zniesienia, za to bezradność nie.
W szpitalu musiałam patrzeć jak głodne dziecko nie mogło się przyssać, taki widok naprawdę łamie serce. Po powrocie do domu kupiłam laktator. Na zmianę karmiłam piersią lewą, z prawej ściągałam mleko laktatorem. Do dzisiaj, jak sobie to przypominam, bardzo wyraźnie słyszę ten charakterystyczny dźwięk „maszyny dojącej”. Nie miałam problemu z ilością mleka. Myślę, że spokojnie mogłabym wykarmić niezłą gromadkę. Problem pojawił się gdzie indziej.
Karmienie, a depresja.
Tak naprawdę zaczęło się w dzień nawału pokarmu. Większość matek to przechodzi i nie jest to nic nadzwyczajnego. Być może był to tylko przypadek, ale właśnie od tego dnia nie mogłam zasnąć. Znacie ten moment kiedy czujecie, że odpływacie już w krainę snów? Ten faktyczny moment zasypiania? Stałam się na niego bardzo wyczulona, w tym momencie mój strach osiągał apogeum, serce waliło tak mocno jakby miało się przebić przez klatkę piersiową, myślałam, że zaraz przestanę oddychać. I tak całą noc. Nie spałam dwie doby. Ostatecznie mój organizm z wycieńczenie odpadał na kilkunastominutowe drzemki. Tak bardzo bałam się, że oszaleję. Nie byłby to pierwszy przypadek, gdy ktoś zwariował z powodu bezsenności. Z drugiej strony bałam się, że jak zasnę, to umrę. Strach towarzyszył mi na każdym kroku. Skupiałam się na najważniejszych czynnościach – żeby dziecko było nakarmione, czyste i wyspane. Byłam pewna, że moje życie się właśnie skończyło… Tak zaczęła się rozwijać depresja poporodowa…
Karmienie nade wszystko!
Ale mimo to, twardo, przez 3 tygodnie karmiłam swoim mlekiem, przekonana, że jeśli temu nie sprostam, to będę najgorszą z matek. Wiedziałam, że jedynym rozwiązaniem mojego problemu jest wizyta u specjalisty i leki, które uniemożliwiają karmienie moim mlekiem. Nie mogłam podjąć tej decyzji. Było to dla mnie tak cholernie trudne, że wolałam pozbawić dziecko matki, niż jej mleka. Czy mój syn byłby mniej szczęśliwy już wtedy pijąc mleko modyfikowane? Nie sądzę, aby sposób karmienia miał akurat wpływ na jego szczęście. Za to relacje z matką miały na pewno. A jego matka walczyła z depresją poporodową, bezsennością i ciągłym płaczem, zamiast cieszyć się nową rolą, tulić, całować i po prostu kochać.
Koniec pokarmu.
Po 3 tygodniach, z dnia na dzień, straciłam pokarm. Wyobraź sobie, w jakim musiałam żyć stresie, skoro w ciągu paru godzin moje piersi całkowicie się opróżniły. Ulga, jaką wtedy poczułam była nie do opisania. Natura podjęła decyzję za mnie. Mogłam zacząć leczenie. Mój syn odzyskał matkę.
Mleko modyfikowane to NIE trucizna.
A matka, która je podaje swojemu dziecku to nie kat. Oczywiście, że mleko matki ma niepowtarzalny skład i sporo wspaniałych właściwości – nikt nie twierdzi, że jest inaczej. Ale matki karmiące dzieci mlekiem modyfikowanym ich nie krzywdzą. Karmiąc butelką można stworzyć taką samą bliskość – a matki, którym tak jak mi, bardzo trudno przystawić dziecko do piersi, uzyskują nawet więcej bliskości karmiąc butelką (bo są skupione na dziecku, a nie na wypadającym ciągle sutku, który prowadzi do płaczu z głodu). Najwyraźniej odporność również można budować w inny sposób. Żabek wciąż nie wie czym jest antybiotyk, a jest dzieckiem przedszkolnym – ma odporność lepszą od wielu dzieci karmionych mlekiem matki. Rozwija się prawidłowo. Jest szczęśliwy.
Nie oceniaj!
Kiedy czytam komentarze takie jak ten:
„Tak się składa, że można dziecku zapewnić optymalny start, albo nie. Można zrobić wszystko aby było zdrowe, albo olać temat i za 20-30 lat zdziwić się ” ale jak to masz cukrzyce?” No można.(Tak przy mm jest zwiększone ryzyko cukrzycy, otyłości, problemów z układem oddechowym). Mozna się starać, albo szatac bzdurami „szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko”.
Za to stawiać znaku równości pomiędzy zdrowym odżywianiem, a faszerowaniem dziecka czymkolwiek nie można. Stawiać znak równości pomiędzy dbaniem o zdrowie dziecka, a olewactwem, tez nie można. Jak dziecko ko za 12 lat będzie otyle i będzie miało problemy zdrowotnę to „ale mamusia kocha ” nie pomoże. Także pozdrawiam wszystkie „nowoczesne” mamy”
Wiesz jak się czuję, matko? Dlaczego zwiększasz moje i tak spore wyrzuty sumienia? Nie znając mojej historii zarzucasz mi faszerowanie dziecka, „olewactwo” i nie dbanie o jego zdrowie? Patrzysz na mnie, z butelką w dłoni i myślisz z pogardą, że ja jestem taka „nowoczesna”. A nawet w małym ułamku nie potrafisz sobie wyobrazić przez co przechodzę w środku. Powiem Ci dwie rzeczy – po pierwsze, to okrutne. Jesteś okrutną kobietą. Dostawałam wsparcie od wielu wspaniałych matek karmiących piersią, żadna mnie tak nie poniżyła. Po drugie – porozmawiaj z ludźmi dorosłymi, wykarmionymi MM. W latach 80-tych była podobno nawet taka moda, więc znajdziesz ich w koło siebie bardzo dużo. A wtedy mleka modyfikowane były bez porównania z dzisiejszymi mieszankami. Znam wielu takich ludzi, zdrowych i mądrych. A znam też takich wykarmionych piersią, którzy są otyli i mają cukrzycę. Więc nie strasz mnie potencjalnymi chorobami mojego dziecka, to naprawdę drugiej matce nie wypada.
Pamiętaj o tym, że niektórym karmienie piersią wychodzi łatwiej innym trudniej. Jedne matki walczą o laktacje, inne nie powinny. Zwłaszcza te, które mają depresję poporodową, one muszą swoje leczenie postawić na pierwszym miejscu, inaczej może się to skończyć tragicznie. Każda mama karmiąca mlekiem modyfikowanym ma swój własny powód ku temu i nikt nie ma prawa tego oceniać – nawet jeśli robi to dla własnej wygody (chociaż ja wciąż nie widzę nic wygodnego w przygotowywaniu MM, zwłaszcza nocą…).
Mleko modyfikowane to nie arszenik, a czyjeś piersi to nie Twoja sprawa. Takim gadaniem możesz naprawdę niepotrzebnie zranić kogoś, kto na to absolutnie nie zasługuje.
- 30 May 2016
- 241 komentarzy
- depresja, dziecko, karmienie, matka