Dziecko z okładki.
Będąc w ciąży przeleżałam trochę z brzuchem na kanapie czy w łóżku, czytając różne kolorowe pisemka typu „Mam dziecko”, „Będę mieć dziecko” , „Jestem rodzicem”, „Macierzyństwo to bajka”.
Próbowałam zapamiętać każdy mądry artykuł typu „jak karmić piersią”, „jak chronić dziecko w trakcie upałów” – i obowiązkowo – „jakie ćwiczenia wykonywać zaraz po porodzie, żeby brzuch zniknął w 3 dni”. Notowałam listę „niezbędnych” gadżetów, bez których na pewno moje dziecko będzie nieszczęśliwe, a razem z nim ja, Szanowny Małżonek i Babcia. Śledziłam testy kosmetyków, żeby wiedzieć, czym posmarować tyłek latem, a czym zimą. Czym po siku, a czym po kupie. I co moje dziecko musi umieć jak skończy 3 miesiące. Jak leczyć kolki! Jak znaleźć czas dla siebie! I co jest najlepsze na rozstępy.
Kolorowe pismo wszystko Ci powie!
W nich są odpowiedzi na wszystkie pytania, które mogą dręczyć świeżo upieczoną mamusię. W sumie ja cały czas przeglądam te pisemka, teraz właśnie czytam o 4 sposobach na spódnicę ciążową… której nigdy nie będę miała, ale muszę przyznać, że ładne stylizacje… Potem dam się ogłupić jakimś tekstem o bliznach po cesarkach lub wywołam u siebie trochę wyrzutów sumienia czytając o tym, że matki mleko jest najlepsze.
Jak wygląda dziecko z okładki?
Ale co najważniejsze, naoglądam się pięknych dzieci! Uroczy smyk na okładce, z opaską kolorystycznie dopasowaną do czcionki tesktu, ślicznie rozdziawia paszczę w bezzębnym uśmiechu. Chyba nie ząbkuje jeszcze, bo wygląda na wyspane i ślina nie kapie. W środku mamy dzieci jedzące. Grzecznie siedzą w krzesełkach, jedząc herbatnika tak profesjonalnie, że nie dopatrzysz żadnego okruszka na blacie. A to co wsuwa kaszkę, ma tak czystą buzię, jakby dopiero z kąpieli wyszło. Dalej uroczy malec trzyma grzechotkę. Jest pięknie ubrany, w modne jeansy i markowe buty. Nie będzie w nich jeszcze chodził, bo ma najwyżej pół roku. A grzechotkę trzyma tak pewnie, jakby się z nią urodził. Kolejny malec przytula się słodko do swojej mamy (lub pani modelki) i w ogóle nie wygląda jakby chciał ją ugryźć!
Nie ma smutnych dzieci. Ani nie umalowanych matek. I tak sobie czytając i oglądając w ciąży te gazetki myślałam, że właśnie tak ma być. Ja umalowana, a dziecko uśmiechnięte. Broń Boże umorusane kaszką – przecież są super śliniaki, prawda? Więc jak można nie dopilnować, żeby dziecko z obiadu wyszło czyste?! Ubrania – koniecznie dopasowane kolorystycznie! No i jak to wygląda bez butów? Co z tego, że nie chodzi.
Moje dziecko z plamą z marchewki?! Nigdy!!
Całą ciążę tak właśnie wyobrażałam sobie swoje dziecię. Czyste, nawet podczas jedzenia. Uczesane, nawet po wstaniu z łóżeczka. Ubrane w dopasowane ubranka, nie za małe i nie za duże. Zawsze w sam raz. Bez mokrych plam – przecież nie będzie się ślinić bez kontroli. Wytrze się chusteczką, a jak! Kupa zawsze zostanie w pieluszce (co za filozofia dobrze założyć pieluchę?) i będzie pachniała fiołkami. Uśmiechnięte od ucha do ucha! Skoro będzie takie śliczne i zadbane to nie ma powodu do płaczu. Z politowaniem patrzyłam na te zaślinione matki, wycierające chusteczką buźki swoich umorusanych dzieci (jak można nie trafić łyżeczką do buzi?!), które wkładały do paszczy wszystko co popadnie, od zabawek, przez piach, po psi pysk.
Rzeczywistość potrafi zmienić nasze priorytety z wielkim hukiem.
9 miesięcy później, patrzę na to moje dziecię, usmarowane w kaszce. W kaszce, która jest wszędzie: na krzesełku, podłodze, moich spodniach i we włosach. Które do paszczy poza psim pyskiem wkłada wszystko, co mu trafi do łapki. Dziecię, w ciuchach nie dobranych kolorystycznie, w za krótkich nogawkach, z niesparną plamą z marchewki na brzuchu. Bez butów. Bo nie chodzi. Nieuczesane. Bo dopiero wstało. Zapłakane. Bo ząbkuje. Z guzem na czole, bo wyrżnęło się ucząc raczkowania. I wiecie co? Mam to w dupie. Jest śliczny. Naturalny. Nie z okładki. I myślę, sobie „o naiwna kobieto, Ty myślałaś, że szczęście daje ład i porządek?!”.
Więcej luzu mamo!
To powinien wykrzyknąć Żabek zaraz po urodzeniu. Oczywiście, przychodzi taki dzień, kiedy matka zaplanuje Żabkowi sesję fotograficzną, odstawi jak stróża w Boże Ciało i podaje łatwo spieralny obiad. Ale nie przejmuje się już jak wydarzy się tego dnia wypadek taki jak na pamiętnym spacerze w Parku Oliwskim… Sama czasami wyglądam jak Zombie, więc nie mogę wymagać by moje dziecko było jak z okładki na co dzień… Ani, żeby wycierało sobie buzię, kiedy ślini się jak ten buldog ze wścieklizną, z powodu nowych zębów. Nie ma dzieci z okładki. Są dzieci na okładce, a większość z nich zarzyga się pewnie zaraz po zrobieniu zdjęcia. A mądra matka przebierze go wtedy w to co ma pod ręką i zabierze do domu, gdzie będzie biegać na boso ze zmiętą marchewką w ręce. Tak jak to wygląda u nas, po tym jak wrzucimy piękne zdjęcie na fejsa…
- 25 August 2014
- 10 komentarzy
- dziecko