Granice cierpliwości macierzyńskiej.
Każdego ma prawo szlag trafić. Zwłaszcza rodziców około-dwulatków, ponieważ jest to bardzo wymagający wiek. A mówiąc wymagający mam na myśli upierdliwy. Chociaż rodzice nastolatków pewnie na granicy są 24h/7.
W moim przypadku dotarcie do moich granic cierpliwości nie jest bardzo trudne. Z natury jestem choleryczką, a pomimo to wystawianie mnie na próbę przez Żabka dość często kończy się cierpliwym „Kochanie, po raz kolejny proszę…”. We własnym mniemaniu jestem bardzo wyrozumiała dla tego trudnego wieku, ale moja wyrozumiałość również ma swoje granice. Raz bliżej, raz dalej…
#1. Ubieranie.
Jeśli trwa dłużej niż 5 minut – o co nie jest trudno zimą, ze względu na ilość warstw do nałożenia. Jak sama zgrzana w kurtce zimowej muszę gonić nie przekonanego słownie dwulatka, aby ubrać mu buty, to razem z potem na moich plecach narasta wściekłość. Ale buty to dopiero początek tej wyprawy! Założenie kurtki ruchliwemu, metrowemu dwulatkowi, który nie ma na to ochoty, graniczy z cudem. Nie mówiąc już o negocjacjach dotyczących czapki czy – o zgrozo – rękawiczek.
#2. Przewijanie.
Mam nadzieję, że niedługo ten problem się rozwiąże sedesem, ale póki co królują dyskusje typu:
– Żabku, mama coś czuje, zrobiłeś kupkę?
– NIE!!!!
– Kłamiesz trochę?
– NIEEE!!!!
I wiecie, gdyby chodziło po prostu o mokrą pieluszkę, to bym sobie dała spokój. Ale wizja odparzeń przekonuje do działania. W tym wypadku buntu, krzyku i histerii. I to jest jeden z tych momentów, kiedy mam ochotę odgryźć dziecku głowę.
#3. Odmowa.
Niezależnie od pytania, odpowiedź zazwyczaj zaczyna się na NIE.
– Żabku, chcesz płatki?
– NIEEEEE!!
– No dobrze, nie to nie.
– Mama, PATKI!!!!!
– To chcesz te płatki?
– Tak.
Kilka pierwszych takich dialogów w ciągu dnia przełknę, każdy kolejny powoduje napięcie żyłki szyjnej i myśli typu: „jeszcze raz usłyszę NIE to go zatkam skarpetką!”.
#4. Wycie bez powodu.
To znaczy powód zawsze jest, ale nie zawsze jest on przeze mnie zrozumiany. Tak więc za każdym razem, gdy wycie spowodowane jest „problemami pierwszego świata”, przybliżam się na do granicy. Na przykład wtedy, gdy wyje bo:
- trzeba zdjąć czapkę / kurtkę / buty
- mama NIE pozwoliła
- kakao się skończyło
- nie ma bajki
- mama pocałowała
- pies powąchał
I żałujesz, że nie nosisz przy sobie zatyczek do uszu, a sąsiedzi dyskretnie zerkają zza firanki, żeby się upewnić, czy dziecko przypadkiem nie jest obdzierane ze skóry…
A co się dzieje, gdy docieram do granicy?
Na szczęście często awantura rozgrywa się w mojej głowie. W myślach puszczam sobie odpowiednią dla sytuacji wiązankę. Oczywiście zdarza się, że huknę, mimo że wiem, że to nie jest rozwiązanie. Dobrze, jeśli w pobliżu jest Szanowny Małżonek – podrzucam jemu małego Buntownika, a sama idę ochłonąć. Albo zostawiam Złośnika u Babci i idę do innej Matki Frustratki powyżalać się nad filiżanką kawy…
Please check your feed, the data was entered incorrectly.
- 17 February 2016
- 51 komentarzy
- dziecko, kryzys, matka