Impreza matki polki.
„Dlaczego już idziesz? Dopiero minęła północ! Impreza jeszcze się nie rozkręciła” – jęczą bezdzietni znajomi. „Jeszcze zobaczycie…” – myślę sobie, po czym mówię na głos z lekką irytacją – „Ja za około 6 godzin wstaję. I nie wykluczone że w ciągu tych 6 godzin będę wstawać jeszcze kilka…naście razy. A Wy prześpicie cały weekend”.
I jest mi smutno. To oczywiste. 10 lat spędziłam na weekendowym nocnym imprezowaniu i dziennym odsypianiu. A od 8 miesięcy wiem, że jeśli pójdę spać po północy, to cały następny dzień będzie pod wezwaniem ZOMBIE. Zombie, które musi nosić, przewijać, ubierać, karmić i pilnować. Jedzenie mózgów w tym stanie wydaje się być łatwiejszym zadaniem.
Kac.
Kiedyś gdzieś przeczytałam, że matka równie dobrze może sobie wsadzić w tyłek parasolkę i otworzyć. Bardzo słuszne porównanie. Kac u matki to już nie zwykłe zombie. To zombie w końcowym stadium rozkładu. Nasze potomstwo nie jest na tyle wyrozumiałe, by oszczędzić nam krzyku i płaczu, który sprawia, że mamy wrażenie, że głowa nam zaraz eksploduje. Nie mówiąc już o tym, że zawartość pieluchy na bank przyprawi nas o mdłości. Żadna ilość alkoholu nie jest warta tego uczucia, jakby rano ktoś Ciebie zwymiotował, a słodkie „aguuuu” przyprawia o dreszcze.
Niedobór snu.
Na imprezie, która zaczyna się o godzinie 20:00, pierwsze ziewnięcie rejestruję około godziny 20:15. Niedobór snu z całego tygodnia sprawia, że żałuję, że czasy na piżama-party minęły bezpowrotnie. Człowiek, który jest śpiący, nie potrafi się za nic zabrać. Zwłaszcza za imprezowanie. Zwłaszcza jeśli wie, że nie wyśpi się przez kolejne kilka lat.
Imprezowe konwersacje.
Staram się gryźć w język za każdym razem gdy zdanie zaczynam od „A Żabek…”. Znajomi są oczywiście zainteresowani rozwojem mojego dziecka, które można teraz nazwać moją „pracą”. Więc w rozmowach na temat pracy, na stwierdzenia „mojej szefowej znowu odwaliło”, „zrobiłem w ostatnim tygodniu tyle nadgodzin, że ledwo żyję”, „awansowałam i dostanę podwyżkę”, mogę jedynie odpowiedzieć „Mój szef, Żabek, który wymaga ode mnie codziennych nadgodzin, bez awansu i szans na podwyżkę, zaczął wstawać przy kanapie…”. W gronie matek-polek byłaby to fascynująca wiadomość i byłaby kontynuowana dyskusją na temat prawidłowego stawiania stópek. Ale na „bezdzietnej” imprezie raczej nie jest to temat numer 1.
Czy warto matce-polce chodzić na imprezy?
Tak, tak i jeszcze raz tak. Musimy wychodzić do ludzi, żeby nie ostać się taką domową kwoką. Niekoniecznie co weekend. Ale chociaż raz na jakiś czas. Przyjdzie czas, że nasi bezdzietni znajomi doczekają się swojego potomstwa i imprezy przekształcą się w kinder-bale, które będą się kończyć przyzwoicie, przed kąpielą o 20:00. Na których kupa będzie tematem numer 1, a każdy krok wyczynem większym niż krok postawiony na księżycu. Potem przyjdzie etap, gdy dzieci nam wyrosną, a my wreszcie będziemy mogli powrócić do imprezowego trybu życia, a kac będzie mógł zostać odespany. To już nie będzie to samo, spójrzmy prawdzie w oczy, nasze imprezowe życie typu „lata 20-te” skończyło się bezpowrotnie. Teraz jesteśmy na etapie „dziecko” – kiedy z imprezy wracamy jak kopciuszek, trzeźwi jak nasze niemowlęta. A przyjedzie etap „dzieci już duże – lampka wina wystarczy” – też będzie fajnie. Bo każdy etap naszego życia ma swoje wady i zalety. I tym się pocieszam. Imprezowa-Matka-WaRiatka.
- 1 September 2014
- 5 komentarzy
- dziecko, matka