Kuchnia – przyjaciel matki, czy jej wróg?
Zaczęłam gotować po ślubie, jak się wprowadziłam do Szanownego Małżonka. Kuchnia w domu rodzinnym odstraszała mnie z kilku powodów. Po pierwsze, nie lubię jak ktoś mi zagląda w gary, więc gotowanie na spółkę z matką wegetarianką i mięsożernym ojcem nie należało do przyjemności. Po drugie, kuchnia była urządzana w stylu moich rodziców – nie moim – więc nie czułam się w niej dobrze. Poza tym, w tamtym czasie, jedzenie nie było najważniejsze…
Moja pierwsza wynajmowana kuchnia wydawała się być wspaniała – aneks w nowoczesnym wydaniu. Sprzyjało to nauce gotowania i szybko stałam się „prawdziwą Panią domu z chochlą w ręce„. Przybrałam nawet parę kilo, żeby wszyscy wiedzieli, że dobrze gotuję!
Moja pierwsza własna kuchnia, którą sama zaprojektowałam i wybrałam – marzenie! Zwracałam uwagę na każdy detal. Godzinami siedziałam w sklepach Internetowych typu: http://witeks.pl/ szukając inspiracji i odpowiednich dodatków. Kuchnia była z IKEA – wiecie, każda szuflada się cichutko domykała na lekki popych. Spełniłam marzenie o piekarniku na wysokości blatu – mój kręgosłup był wniebowzięty! Gotowanie sprawiało mi masę radości! Więc przybrałam jeszcze parę kilo.
A, że historia lub zataczać kręgi, to musiałam opuścić dopieszczoną kuchnię moich marzeń, i wróciłam do kuchni mojego dzieciństwa. Na samym początku oświadczyłam, że nie będę gotować w sosnowej zabudowie! Najszybszym sposobem, aby aby zaradzić sosnowym szafkom i boazerii (jakże modnej w zeszłym stuleciu…), w moim mniemaniu, stało się przemalowanie sosny na elegancką i optycznie powiększającą biel. Poszłam więc do sklepu, kupiłam farby, pędzelki i wałeczki – i wrobiłam się w taką robotę, jakiej się nie spodziewałam… Przy pierwszym kryciu poleciały pierwsze łzy. Dopiero za czwartym kryciem zaczęło wyglądać przyzwoicie. Wiecie, na tyle, na ile przyzwoicie mogą wyglądać dwudziestoletnie sosnowe szafki pomalowane cztery razy na biało… I wierzcie mi, z każdym miesiącem, wyglądają coraz mniej przyzwoicie…
Kolejną porażką jest piekarnik. Taki tradycyjny, z kuchenką gazową. Czyli znowu schylam się po obiad. Ale o ile to jeszcze byłoby do przeżycia, to większym problemem jest to, że zatarły się już oznaczenia. Możecie się domyślić, jak wygląda obiad z takiego piekarnika. Albo zjarany z dołu, albo zjarany z góry. Więc wiecie, z jaką radością gotuję. Gdyby nie to, że jednak Żabka wypada nakarmić, to pewnie zamawiałabym pizzę tak długo, aż Szanowny Małżonek znudzony codzienną pizzą, własnoręcznie wyremontowałby kuchnię, wykradając z IKEA szafki kuchenne bocznym wejściem. Oczywiście, na wszelki wypadek nie pozbyłam się dodatkowych kilogramów, żeby nie wyszło na jaw, że obiady już nie są takie jak kiedyś…
A. I po roku ręcznego zmywania okazało się, że podłączenie zmywarki nie stanowi problemu (zmywarka się z nami przeprowadziła i stała w kącie)… A ja godzinami w połogu, jak spać nie mogłam, to przy zlewie stałam…
Dla kobiety – a zwłaszcza matki – kuchnia powinna być przyjacielem. Gdzie szukacie inspiracji dla swoich kuchennych poczynań? Myślę, że już czas, bym znowu ruszyła coś w tym temacie, żeby odwrócić uwagę od odchodzącej białej farby…
- 9 March 2015
- 10 komentarzy
- dom, kuchnia, matka, mieszkanie