Te małe chwile zwątpienia…
Ponad dwa lata mi to zajęło – ale dotarłam do tego punktu. Dotarłam do momentu, w którym jestem zadowolona z siebie, jako matki. Wiem, że jest to uczucie ulotne, więc będę się go trzymać jak glonojad szyby i napawać nim, dopóki znowu nie opadnę na macierzyńskie dno…
Ale wszyscy wiedzą, że nie można mieć wszystkiego.
Jak już masz wrażenie, że poukładałaś sobie jedną sferę życia, zaczyna Ci się walić wszystko na około. Dlatego modlę się, aby moje dziecko nie przeszło w fazę kolejnego buntu dopóki nie poukładam sobie reszty życia.
Patrzę w lustro i zastanawiam się, co się ze mną stało. Dostałam od życia trochę po dupie, nawet nie specjalnie mocno, a nie mogę wygrzebać się z dołka, który sam sobie wykopałam.
Wykształcona, mądra, podobno nawet inteligentna. Nie brzydka, pewna siebie i prawie zawsze uśmiechnięta. Pokonała depresję i niejedną żałobę. Matka, żona, siostra, córka, przyjaciółka. Bez noża przy gardle, zdrowa, z głową pełną marzeń. A mimo to chaos.
Co jest, kuźwa?
W lustrze ja. Wściekła. Smutna. Beznadziejna.
Depresja?
Nie. Raczej kryzys. Inaczej bym o tym teraz nie pisała. Depresja jest niebezpieczna. Kryzys może być budujący. Będzie, jeśli mu na to pozwolę. Jeśli potraktuję go jako kopniak w tyłek – a nie w głowę – i jeśli ruszę z impetem do przodu.
Teraz jest ten moment, w którym powinnam napisać „będzie dobrze, wygrzebię się z tego!”.
Ale tak nie zrobię, bo nie wiem co będzie. Każdy z nas miewa w życiu takie momenty, kiedy po prostu nie wie. I nawet się nie interesuje tym co będzie, bo chce sobie przeżywać to co jest.
Ale za to napiszę: „nie martwcie się”.
Nie ma powodu do zmartwień. Jak już się wygrzebię to rzucę świat na kolana.
I z pewnością to opiszę.
- 18 April 2016
- 25 komentarzy
- kryzys, matka