By 

Matkę łupie w kręgosłupie…


Jednym z moich zmartwień ciążowych było to, że mój kręgosłup wyrazi sprzeciw wobec noszenia wielkiego i ciężkiego brzucha. A ponieważ mój kręgosłup od lat wyraża sprzeciw przy wielu różnych okazjach – takich jak zakupy, ćwiczenia (lub raczej ich brak), dźwiganie, niepoprawna postawa, czy nagłe zerwanie się na równe nogi – moje obawy nie były wcale takie bezpodstawne…

I faktycznie nie było kolorowo. Biedny Szanowny Małżonek co wieczór zagoniony do masażu okolic krzyżowych, które to najbardziej dały w kość. Ale zupełnie nie przemyślałam sprawy. Bo jakoś do głowy mi nie przyszło, że wraz z końcem ciąży wcale nie kończą się moje problemy. Bo te kilogramy po prostu znalazły się po drugiej stronie i trzeba je dość długo transportować…

Mało tego, Żabek urodził się ważąc 3800 i mierząc 57 cm – nie jest więc to wynik jakiś nadzwyczajny. Za to wystrzelił w górę tak, że na ten moment mam do dźwigania 13 kg i prawie 90 cm. A Żabek jeszcze nie skończył 15 miesięcy… I wcale nie powinno mnie to dziwić. I powinnam się była na to przygotować. Tylko jak?

Po pierwsze, pewnie ćwicząc na WF-ie w szkole… Ale w wieku lat -nastu nie interesowały mnie skutki mojej decyzji o NIE-ćwiczeniu na WF-ie. A warunki mam takie, że jakbym się postarała, to może nie musiałabym spod byka patrzeć na każdego, kto pyta czy gram w kosza (chyba po mojej postawie, widać, że NIE)…

Już jak był niemowlaczkiem, a ja jeszcze karmiłam go piersią, to wystarczyło, że zastygłam karmiąc – a zastygałam regularnie w przedziwnych pozycjach – to już miałam problem, żeby powrócić do pozycji wyprostowanej. Z każdym przybywającym kilogramem Żabka, mój kręgosłup wydawał z siebie jęki rozpaczy! A jak obniżyliśmy materac w łóżeczku to kilkakrotnie miałam wrażenie, że zostanę tak na zawsze – przewieszona przez barierkę. Natomiast najgorsze jest ładowanie Żabka do fotelika w samochodzie! Od kiedy przesiadł się do tego drugiego, na stałe zamontowanego w samochodzie, to uznaję za sukces jak uda mi się włożyć Żabka w fotelik bez obijania głowy jemu lub sobie. Następnie spędzam kilka minut próbując manewrować między pasami, zimową kurtką Żabka i swoją, szukając zaczepów, na których oczywiście Żabek siedzi… Wszystko to zgięta w pół.

Ileż to razy chodziło mi po głowie, aby zakupić składany stół do masażu i rozstawiać w salonie tuż przed powrotem Szanownego Małżonka do domu i przyczepioną karteczką „nie ma masażu – nie ma obiadu”. Ale niestety Szanowny Małżonek nie jest specjalistą w zakresie ratowania przeciążonych kręgosłupów, więc pozostało mi jedynie regularne umawianie się ze specjalistą i… przeproszenie się z ćwiczeniami.

Jakiś czas temu udało mi się przekonać Szanownego Małżonka, że absolutnie NIEZBĘDNA jest roczna umowa z siłownią, żeby zmotywować mnie do ćwiczeń. Ponieważ siłownia całodobowa – nie miałam wymówek typu: „a bo Żabek nie mógł zasnąć i już jest za późno”. Zaczęłam grzecznie chodzić – 2 razy w tygodniu na rozruch. Moje plecy odetchnęły z ulgą. Naprawdę, dzięki regularnym ćwiczeniom, coraz rzadziej kończyłam wyciąganie Żabka z łóżeczka pozycją a’la Quasimodo, w której pozostawałam na parę dni.

Niestety Szanowny Małżonek zaczął częściej wyjeżdżać w delegację, wybijając mnie z mojego rytmu. Postanowiłam więc, w te tygodnie, w które jest w domu, ambitnie chodzi 4 razy w tygodniu na siłownię. I co? I dupa. Idę w poniedziałek, potem we wtorek, a w środę już mnie boli brzuch, a w czwartek miałam ciężki dzień i chcę położyć się wcześniej spać, no a piątek to już weekend…

Tak więc sama sobie jestem winna, że mój kręgosłup potrafi całymi dniami przypominać mi, że jest. A biedny Żabek nie dość, że musi szybko nauczyć się wchodzić po schodach, to w dodatku musi być szybko całkowicie samodzielnie mobilny, bo znając jego matkę, to tymi ćwiczeniami na kręgosłup (które może nawet wykonywać w domu – ale nie, za darmo się nie liczy!) będzie się ratować dopiero w sytuacji kryzysowej, plując sobie w brodę, że wcześniej nic z tym nie zrobiła…

Macie jakieś sprawdzone sposoby jak łupie w kręgosłupie? Ja się kładę na podłogę i oznajmiam, że tak będę leżeć, aż mnie ktoś porządnie nie wymasuje. Albo nie przyniesie czekolady na pocieszenie… Czekolada zawsze pomaga. Poza tym stosowałam różne plastry, maści, żele, pasy, masaże, nastawianie… i zawsze wracam do punktu wyjścia.

 Please check your feed, the data was entered incorrectly.

Print Friendly, PDF & Email

YOU MIGHT ALSO LIKE

Pożegnanie z blogiem.
December 31, 2018
Mój alfabet macierzyństwa.
December 28, 2018
Jak inhalować dziecko.
December 21, 2018
Nasze wrażenia z nauki pływania w szkole pływania Frajda. #ŻabekNaBasenie
December 04, 2018
Jak osiągnąć sukces w macierzyństwie.
November 29, 2018
Moje macierzyńskie „pierwsze razy” (do lat 5), które zapamiętam do końca życia.
November 20, 2018
Do czego tęsknię, ja-matka.
November 15, 2018
Porzuć czerń, Matko!
October 25, 2018
Nauka pływania: w grupie czy indywidualnie? #ŻabekNaBasenie
October 18, 2018