Miłość (nie) od pierwszego wejrzenia…
Temat będzie trudny. A rozchodzi się o uczucia, które towarzyszą nam w momencie, gdy kładą nam naszego „zaśluzowanego”’ potomka na pierś, zaraz po porodzie. Naoglądamy się tych wszystkich filmów, gdzie w tym momencie, z matki wylewa się miłość, ogrom miłości, są łzy szczęścia, radość ojca, zdjęcia, fanfary i fajerwerki!
Oczywiście po porodzie też się tego spodziewamy…
Przecież od razu trzeba pokochać nasze nowo-narodzone dziecko bezgranicznie i być gotowym oddać za nie swoje życie… Inaczej wylądujemy w pierwszej dziesiątce „najgorszych matek roku”. Nie ma to jak medialna presja.
Cóż. Taka miłość od pierwszego wejrzenia się zapewne zdarza…
Tym matkom serdecznie gratuluję! I trochę zazdroszczę. Ale musimy pamiętać, że tak być nie musi. To z kolei nie oznacza, że właśnie zostałyśmy najwyrodniejszą matką świata, a nasze dziecko wyprowadzi się od nas jak tylko zacznie chodzić i nie przyzna się do nas na ulicy.
Moją pierwszą myślą, w momencie gdy Żabek wylądował mi na klacie, było „Jezuuuu już po wszystkim!„.
Cóż innego mogłam pomyśleć po 10 godzinach darcia się z bólu co 3 minuty przez minutę… Dalekie to od fanfar. Następnie w stronę męża bąknęłam bodajże, że „się udało” – czyli skupiłam się na tym jaka byłam dzielna, że dałam radę nie takiego małego człowieczka z siebie wypchnąć. Ale dalej nie zwracam uwagi na potomka, którego to właśnie z siebie wypchnęłam. Czuję tylko, że jest obślizgły i trzymam go mocno, bo nie wiem co z nim robić.
Szanowny Małżonek przeciął pępowinę, również bez większego zainteresowania z mojej strony. Za to zainteresowałam się łożyskiem – „czy się już urodziło?” – studentki, które je sobie zabrały na stolik, żeby w nim pogrzebać, grzecznie przytaknęły. Pani doktor zaczęła mnie szyć i w tym czasie miałam czas by przyjrzeć się tej osóbce co to na mnie leży i nawet nie płacze tylko sobie chrumka. Szczyt zainteresowania wykazałam w pytaniu „dlaczego on jest taki siny…?„. Lekarka odpowiada, że to normalne, a jak się zdenerwuje to się zaróżowi. Ok. Zauważam krwiaczka na głowie. Dość mocno wypukłego. Ale już nie mam siły jeszcze tym się bardziej zainteresować. Był spuchnięty jak mały bokser, po walce. Mały, siny, bokser, który wytaplał się galarecie.
Szału nie było. Chociaż nie powinnam się czepiać, sama lepiej nie wyglądałam… Oczy mocno zaciśnięte. Jego oczy. Moje szeroko otwarte. Adrenalina spowodowała wytrzeszcz. Uczucia, które było zaplanowane, czyli ta filmowała miłość – nie ma.
Czuję się obolała, mokra, spocona, wykończona, skołowana.
Zadowolona, że po wszystkim, ale myślę tylko o tym, że chciałabym się umyć i iść spać do swojego łóżka. Kończą szycie, zabierają dziecko. Nawet się cieszę, bo mam mętlik w głowie. Przez najbliższe 3 dni w szpitalu działam jak automat, modląc się żeby dużo spał i nie płakał, bo nie będę wiedziała co robić. Udało się nawet, żółtaczka go zamuliła, więc nie wymagał dużo uwagi. Byle szybko do domu – wydawało mi się, że to będzie rozwiązanie wszystkich problemów. Miłość bardzo powoli zaczynała się rozwijać. A może jeszcze wtedy sobie ją wmawiałam, bo wypadało?
Przez pierwszy miesiąc, płaczemy tak samo często.
Zazwyczaj razem. Wciąż skołowana, zaczynam się niepokoić, depresja się rozwija, a ja postrzegam siebie jako najgorszą matkę na świecie. Co najmniej jakby mi się jakaś patologia w domu rozwijała!
Po miesiącu zaczynamy się poznawać.
Gdy leczenie zaczyna przynosić efekty, już nie płaczemy. Oglądamy. Docieraamy się. Rozumiemy. Powolutku, małymi kroczkami. Czasami się na siebie wkurzamy, bo nie zawsze możemy się dogadać. Jego uczucia też dopiero zaczynają się rozwijać. W końcu nie jestem może aż taką obcą babą, ale w środku pewnie było mu lepiej. Nie musiał oglądać tego cyrku.
Kocham najbardziej na świecie – tak już dojrzale i świadomie.
Teraz – świata sobie bez siebie nie wyobrażamy! Wciąż się poznajemy, w końcu Żabek się zmienia każdego dnia. Ale już tak łatwo jest go kochać. Tak łatwo być z nim szczęśliwą. Zresztą wszystko jest łatwiejsze, jak nie jesteś obolała i niewyspana.
Na wszystko potrzebny jest czas.
Jeśli uważasz, że jestem gorszą matką dlatego, że Ty od razu nie wyobrażałaś sobie życia bez swojego potomka, to masz prawo myśleć jak chcesz. Rzeczywistość jest różna i do wielu rzeczy trzeba dojrzeć. Dzięki temu, że było tak trudno, bardziej doceniam to co teraz mam.
Jeśli przechodzisz przez to co ja, to nie martw się. Jest nas więcej. A zagubienie to okres przejściowy. Przyjdzie czas fanfar i filmowego happy endu.
- 19 March 2014
- 13 komentarzy
- dziecko, poród, płacz