Miłość od pierwszego wejrzenia.
Kiedy czytam tekst, który napisałam 3 miesiące po urodzeniu Żabka, kiedy wreszcie odważyłam się przyznać, że nie pokochałam mojego dziecka od pierwszego wejrzenia, chce mi się płakać. Z jednej strony z radości, bo teraz już wiem co straciłam i co znaczy pokochać od pierwszego wejrzenia. Z drugiej strony z żalu, bo wiem co straciłam i teraz strasznie mi z tego powodu przykro.
Ten tekst możecie przeczytać >>TUTAJ<<. Teraz chcę się do niego odnieść, bo wiem, że matki, które tak jak ja, musiały zmierzyć się z depresją poporodową i podobnymi uczuciami po porodzie, często obawiają się drugiego porodu, drugiego dziecka, drugiej depresji. Niezależnie od tego czy i jak udało im się z niej wygrzebać. Dlatego wręcz muszę Wam pokazać, że tak być znowu NIE MUSI, a ja jestem tego żywym przykładem.
Po porodzie nie spodziewałam się fanfar.
Dlatego, że spodziewałam się ich przy pierwszym porodzie, więc ich brak był dla mnie jak sztylet w serce. Wiedziałam, że będzie ciężko – bo poród to nie jest łatwa sprawa. Wiedziałam, że może to znowu trwać „wieki”. Że po wszystkim znowu mogę czuć jedynie ulgę, że „już po wszystkim”. I może właśnie dlatego, tym razem były „fanfary”. A może dlatego, że tym razem nie trwało to tak długo i nie było aż tak ciężko? Nie wiem. Ale wiem, że tym razem były autentyczne łzy szczęścia, była zalewająca mnie fala miłości i całe zainteresowanie skierowane w stronę tej pięknej istotki tulącej się do mojej nagiej piersi. Nie mogłam przestać jej podziwiać. Całe trudy porodu, ilość straconej krwi, łyżeczkowanie, bolesne szycie – nie miało znaczenia i nie mogło popsuć tej magicznej chwili.
Euforii ciąg dalszy.
Mimo obaw, że moja radość pęknie jak bańka, ona wciąż trwała. Wiadomo, że podczas pobytu w szpitalu, nie było łatwo. Ale jak tylko wróciłyśmy do domu, we mnie wstąpiła nowa energia! Pierwsze dwa tygodnie byłam wpatrzona w nią jak w obrazek. Nic mi nie przeszkadzało – ani nocne wstawanie, ani ciągłe przewijanie i karmienie, ani ogarnianie dwójki dzieci. Wiedziałam co robię i wiedziałam, że robię to dobrze.
Nic nie trwa wiecznie.
Żeby nie było tak pięknie, lukrowato i kolorowo – po 2 tygodniach sielanka się skończyła. Zastąpiła ją rzeczywistość, która musiała nadejść. Ale to znaczy jedynie, że zaczęliśmy nasze zwykłe życie. Powaliły nas choroby, które sprawiły, że uziemieni w domu prawie się pozabijaliśmy. Nie raz miałam ochotę uciec gdzieś daleko i zdarzało mi się płakać nad ranem po nieprzespanej nocy – ze zmęczenia, choroby i bezsilności. Zdarzyło mi się myśleć, że znowu skomplikowałam sobie ułożone już tak bardzo życie. A potem znowu darzyłam miłością moją świeżo powiększoną rodzinę, przebrałam kolejną pieluchę i patrzyłam z fascynacją, w środku nocy, na jedzącą Żabcię…
Depresja nie przyszła!
Nie miałam nawet Baby Blues’a! Mam jedynie typowe dla świeżo upieczonej mamy frustracje, wahania nastrojów i czasami się po prostu wkurzam, albo jestem mega zmęczona. Za to wiem, że to minie. Że nieprzespane noce to kwestia czasu. Że czeka mnie coś znacznie gorszego – czyli ząbkowanie, skoki rozwojowe i wszystkie bunty do 18-stki włącznie. I że to też minie. I jestem z siebie dumna! Bo tak dobrze przygotowałam się do depresji poporodowej, że ją przechytrzyłam.
Nie martw się na zapas.
Nie zakładaj, że jeśli już raz było źle, to znowu na pewno będzie. Przygotuj się na to, że tak owszem może być i przygotuj plan działania na taką ewentualność. Ale nie rezygnuj z marzeń, nie stresuj się, nie twórz czarnych scenariuszy tylko dlatego, że raz Cię to spotkało. To już było. Nie da się tego zapomnieć, ale można oddzielić grubą krechę. Jeśli chcesz spróbować podejść do macierzyństwa po raz kolejny – przygotuj się, bądź dobrej myśli i walcz o marzenia. Jeśli Twoje życie potoczyło się tak, że z tematem musisz się zmierzyć ponownie, mimo braku chęci – odwagi! Naprawdę nie musi być źle. Złe doświadczenia uczą wielu rzeczy i jak każde doświadczenie – ułatwiają nam działanie.
Ostatecznie najważniejsze, że kocham.
Kocham moje dzieci tak samo mocno, czyli najbardziej na świecie. Miłości nie musiałam dzielić, tylko ją pomnożyłam. Mam najwspanialszego syna i najwspanialszą córkę. I na moją miłość absolutnie nie wpływa fakt, że przy córce przyszła mi ona łatwiej. Wiem, że syna kochałam równie mocno, tylko choroba mi to przysłoniła – na szczęście na stosunkowo krótki czas. Jestem dumna – z moich dzieci, każdego dnia. I z siebie, że walczyłam o „normalne” macierzyństwo. Że udało mi się pokonać depresję po pierwszym porodzie, bo syn był moją największą motywacją. I że udało mi się nie dopuścić do depresji po drugim porodzie – gdzie tym razem motywacja była podwójna. I pisząc, że do niej „nie dopuściłam” mam na myśli, że byłam na nią gotowa i być może dzięki temu poziom hormonów tym razem był taki jaki być powinien.
Warto było zaryzykować, warto było przejść przez to wszystko jeszcze raz pomimo strachu, że znowu będzie tak bardzo ciężko.
Na koniec…
Ostatnio gazeta.pl w związku z tekstem na temat depresji poporodowej cytowała moje bardzo osobiste wyznanie z tekstu „Depresja poporodowa – jak z nią wygrałam”. Przywołał on masę przykrych wspomnień, łzy płynęły mi po polikach gdy to czytałam. Ważne jest, aby ten temat poruszać, aby matki, które doświadczają depresji poporodowej wiedziały, że nie są same i nie są złymi matkami. Jeszcze ważniejsze jest to, by podjęły skuteczne leczenie. Ponadto teraz, gdy mam już za sobą zarówno doświadczenia depresji, jak i szczęśliwego początku macierzyństwa, chciałabym aby mamy po przejściach naprawdę uwierzyły w to, że z kolejnym dzieckiem wcale nie musi być tak samo. Gdy napisałam tekst „Jak przygotować się do depresji poporodowej” spadła na mnie fala krytyki, jak w ogóle ja mogę takie rzeczy pisać, jak mogę przewidywać takie problemy! A ja myślę, że właśnie dzięki tym działaniom, mogę się tym razem cieszyć macierzyństwem od chwili porodu.
Tekst z gazety.pl poniżej – klik na foto:
A co słychać na Instagramie?
Please check your feed, the data was entered incorrectly.