Moje macierzyńskie „pierwsze razy” (do lat 5), które zapamiętam do końca życia.
Każda mama wie, że niezależnie od tego ile poradników się przeczyta, ile historii wysłucha, to i tak macierzyństwo zaskoczy nas i to nie raz. Ponadto wzruszy, wkurzy i wyprowadzi z równowagi.
Oto co mnie zaskoczyło, wzruszyło i wkurzyło, oto co zapamiętam na pewno do końca życia…
#1. Pierwsza smółka.
No kto to tak nazwał!? SMOŁA – to właściwe określenie. Smółka brzmi tak, jakby w pieluszce miała się znaleźć kapeczka kupki w kolorze czerni. A to co znalazłam przerosło moje oczekiwania! Smoła ciągnęła się w nieskończoność, wypełniona nią była cała pielucha, nie można było się jej pozbyć z pupy. Koszmar jakiś.
#2. Pierwsze świadome „mama”.
O matko, jak ja płakałam! Jedno i drugie dziecko zaczynało od „tata”, a mnie zazdrość zżerała. To niesamowite, gdy po raz pierwszy ten mały człowiek, którego w bólach sprowadziło się na ten świat, patrzy Ci w oczy i mówi „mama” – a w tych oczach widzisz bezgraniczną miłość i zaufanie. Świadomość bycia mamą, potwierdzona słowami dziecka, jest niesamowita. I dopiero po kilku latach, gdy „mama” zastępuje wszystkie inne wyrazy w zdaniach wypowiadanych przez dzieci, zaczyna Cię to autentycznie wkurzać.. :)
#3. Pierwsza przespana noc.
O Matko, jaki to jest niedoceniony luksus! Oczywiście najpierw noce zaczęło przesypiać dziecko. Ja, matka, najpierw budziłam się regularnie i sprawdzałam czy na pewno śpi, wpatrzona w elektroniczną nianię próbowałam dostrzec oddech na klatce piersiowej. Dopiero po jakimś czasie odpuszczałam i delektowałam się nieprzerwanym snem. Do czasu rzecz jasna. Do czasu zębów, do czasu koszmarów, do czasu „przykryj mnie mamo”. Gdy nic nie zakłóca nocy, po 6 godzinach nieprzerwanego snu, czuję się tak, jak gdy w „młodości” spałam do południa! :)
#4. Pierwsza choroba.
W pierwszych miesiącach życia moich dzieci panikowałam na samą myśl o tym, że mogłyby zachorować. Zwłaszcza, że oboje urodzeni w grudniu byli narażeni na sezon infekcyjny. Sama chorowałam i bałam się je zarazić. Ale miałam dużo szczęścia i żadne z nich nie chorowało w pierwszym roku życia (odpukać, bo Żabcia skończy rok w przyszłym miesiącu ;) ). Nie zapomnę, gdy Żabek po raz pierwszy zachorował. Mimo, że to było nic poważnego, ot przeziębienie – katar, kaszel i gorączka. A ja świrowałam, jakby co najmniej był o krok od dżumy.
#5. Pierwszy dzień w przedszkolu.
Nie mogłam się doczekać, żeby poszedł do przedszkola. Tak bardzo chciałam odzyskać trochę czasu dla siebie. A gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, łzy pociekły po polikach. Udało mi się dojść do samochodu, aby tam popaść w histerię. Dlaczego? Bo „moje dziecko takie duże”. „Zakończyliśmy pewien etap” i „On mnie już nie potrzebuuuuuuje”. Cały dzień nie wiedziałam co ze sobą zrobić, jak wykorzystać ten czas. Zamartwiałam się, czy jest szczęśliwy. Ale już wiem, że posłanie go do przedszkola było jedną z najlepszych macierzyńskich decyzji. I jestem pewna, że jak pójdzie do szkoły, to pierwszego dnia też będę wyła. :)
#6. Pierwsza noc poza domem.
Z jednej strony ekscytacja, o Matko „co my zrobimy z tym czasem?!?!”, a z drugiej co godzina telefon do Babci „czy wszystko w porządku?”. Wreszcie noc przespana, zatem czujemy się jak nowo narodzeni (lub też mamy kaca… ;) ). Rano w domu jakoś tak cicho i pusto, ale nie narzekamy! Ja to się szybko przyzwyczajam do „dobrego”, więc gdy tylko Babcia daje sygnał, że może wzięłaby Żabka na noc, ten jest spakowany w ciągu 2 minut. :)
#7. Pierwsze przekleństwo.
A to akurat jeszcze przede mną! Ale jak dalej będzie jeździł ze mną w samochodzie tak cicho tam z tyłu, że zapominam, że tam jest, to nawet mogę zacząć obstawiać na jakie przekleństwo trafi. I na pewno zapamiętam to do końca życia! Cała rodzina do dzisiaj wspomina pierwsze słowo na K (i nie jest to Kocham!), które wyszło z ust mojego starszego brata. :) Póki co Żabek sakralnie: „Jezuuuu!!!” „Jezus Maria!!!” „Matko Boska!” „O Boże!”…
Please check your feed, the data was entered incorrectly.- 20 November 2018
- No Comments
- dziecko, matka, przemyślenia