Wiesz co… nie radzę sobie.
„Ale jak to sobie nie radzisz?! Z macierzyństwem? Przecież tak nie można. Matka musi sobie radzić, przecież dziecko jest takie bezbronne. Co z Ciebie za matka??”
No właśnie. Co ze mnie za matka. Patrzę na niego i zaczynam dochodzić do wniosku, że bunt dwulatka dotyczy bardziej mnie, niż jego. Bo dla niego to po prostu kolejny etap rozwoju. A dla mnie? Totalna porażka rodzicielska.
Wiecie, że pojęcie depresji poporodowej jest mi doskonale znane. I tyle dobrego z tego doświadczenia, że jak coś zaczyna się dziać nie tak – wiem. Wiem, kiedy depresja nadchodzi znowu. I właśnie puka do moich drzwi.
Nie puka. Właściwie to się dobija. Wali łomem i czeka, aż stracę czujność, żeby wtargnąć jak złodziej i powalić mnie we własnym domu. Co najgorsze, na oczach najbliższych.
„To tylko taki okres, to minie. No przestań, przejmujesz się???”
Marzę tylko o tym, żeby się zakopać po kołdrą i spać. Zawinąć się w kłębek i o niczym nie myśleć. Beznadziejne marzenia. To właśnie one uświadamiają mnie w jakim stanie się znajduję. Albo wyjechać. Jak najdalej. Sama, samiuteńka. Żeby spać, tam gdzie dojadę.
Ale nie ma spania. On nie pozwoli mi się zakopać. To pewnie dobrze, bo jeszcze bym straciła czujność i się nie odkopała na czas. Wiem, jak łóżko potrafi pochłonąć. Na długie tygodnie. Im dłużej Cię pochłania, tym trudniej je opuścić. Niestety również wiem, jak po zniechęceniu wkracza lęk…
Dziecko powstrzymuje – nieświadomie powstrzymuje – trzymając złodzieja mojego życia w ryzach. Ale świadomość, że czai się tuż za drzwiami sprawia, że w głowie dudni mi jedna myśl: „nie radzę sobie„. Rano czuję się chora, jak muszę wstać. Wyciąga mnie za rękę. Wiem, że nie będzie chciał się przewinąć, że będzie krzyczał i rzucał się na łóżku, podczas gdy ja cierpliwie, trochę automatycznie będę wykonywać podstawowe czynności poranne. Przewijanie, mycie, ubieranie. Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek. Przewijanie, mycie, ubieranie. Jeszcze nie ma 8:00. Jeszcze nie wypiłam kawy. „Nie radzę sobie, nie zrozumiesz tego…”
„Daj spokój, każda matka ma gorszy dzień”.
Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek. To są gorsze dni. W środę podniosłam głoś. Więc jeszcze w czwartek i piątek miałam wyrzuty sumienia. W poniedziałek pogoda nie nadawała się do spaceru. Ze złością rzucił się na mnie tak mocno, że prawie rozwalił mi nos. Potem zrobił to jeszcze trzy razy, ale nauczyłam się robić unik. Ja się nauczyłam, psy niestety nie. Co to za matka, która częściej obrywa od swojego dziecka niż zostaje przytulona, czy pocałowana.
„On Cię potrzebuje, musisz się wziąć w garść!”
Potrzebuje. Muszę. Wyrzuty sumienia rosną. Ale przecież nie brakuje mu miłości. Przyjdzie tata, będzie zachwycony. Ucałuje go i uściska. Spróbuję się podczepić pod te czułości, ale agresywne odepchnięcie sprowadzi mnie na ziemię. Wbije nóż w serce.
„Nie przejmuj się”.
Pewnie bym się nie przejmowała, gdyby nie złodziej czający się za drzwiami. Teraz byle gówno, za przeproszeniem, jest w stanie wprawić mnie w nastrój totalnego zasmucenia. I te ciągłe pytania „co ci jest??” i te ciągłe „nie przejmuj się!”. Nie, kuźwa, to tak nie działa. Nie rozumiesz i dopóki sam nie spotkasz złodzieja, nie zrozumiesz. Radzisz sobie.
„Wszystko w porządku!”
Gruba warstwa makijażu maskuje zmęczenie. Nawet to psychiczne. Świeży ubiór i sztuczny uśmiech wystarczy, by nie słuchać kolejnego „co ci jest”. Szansa, że trafię na kogoś kto nie będzie mnie oceniał jest minimalna. Radzę sobie. Jest zajebiście.
Wiesz co, to się zdarza. Ja Cię rozumiem.
Mój złodziej przestał się dobijać, zniknął za rogiem. Ale ja wiem, że on tylko czeka na okazję, żeby wrócić. Pod pretekstem buntu 2-latka, 3-latka czy 18-latka. Wiem to ja i wiedzą setki, tysiące matek, którym tak ciężko przyznać:
„Nie radzę sobie. Pomóż mi.”
Wiesz co, nie jesteś sama! Jeśli złodziej już Cię znokautował, to pamiętaj, że nie tylko ja Cię rozumiem, jest nas cała masa! Matek frustratek, matek pogrążonych w depresji, przeżywających baby bluesy, wściekłych, poirytowanych, bezradnych. I pomimo to, wciąż zakochanych, walczących każdego dnia, wcale nie gorszych. My matki się tak łatwo nie poddajemy, bo oni nam na to nie pozwalają. Każda wspaniała matka ma prawo do totalnego załamania. Ale się PODNOSIMY. Złodzieja szczujemy psami – bo wiadomo, że zwierzęta działają antydepresyjnie. Nie tracimy na czujności, zakładamy alarm. I na przesilenie jesienno-zimowe zaopatrujemy się w dużą porcję czekolady oraz witaminy D.
Bo nie ma gorszych matek, są tylko gorsze dni.
Please check your feed, the data was entered incorrectly.
- 26 October 2015
- 103 komentarze
- depresja, kryzys, matka