Pieprzę to!
Oto moja nowa filozofia życiowa! Zainspirowana książką „Filozofia F**k it” postanowiłam natychmiast wdrożyć ją w życie i myślę, że pomoże mi ona wydostać się z dołka, który sama sobie wygrzebałam.
Pieprzę to, że jestem za gruba.
Najwyższy czas pogodzić się z tym, że kiedyś byłam za chuda i „to se ne vrati”. Nie dla mnie męczące diety i nadmierna aktywność fizyczna. Mam wrażenie, że im mniej przejmuję się wagą, tym bardziej ona ze mną współpracuje. O matko, nie jest najgorzej! Najważniejsze, że potrafi się ukryć „to i owo” kiedy zachodzi taka potrzeba. Naprawdę nie trzeba być szczupłą, żeby być seksowną, elegancką i atrakcyjną. Może i łatwiej znaleźć odpowiednie ubranie w rozmiarze 36, ale trudno. Pieprzyć to!
Pieprzę to, że jestem kurą domową.
Ojej, tak się złożyło, że teraz trzeba trochę po-kurzyć w domu. ZUS uważa mnie za przedsiębiorcę, to już coś! Jakby ludziom ich biznesy od razu wypalały, to na świecie byliby sami biznesmeni! Kto nie próbuje, ten nie ma. Więc pieprzę to, że nie spełniam swoich ambicji. Staram się, więc i na to przyjdzie czas. A, że teraz więcej czasu spędzam przy obowiązkach domowych, niż na spełnianiu się kreatywnie i zawodowo – pieprzyć to!
Pieprzę to, że nie wszystko układa się po mojej myśli.
Czasami zachowuję się jak Królowa Angielska (chociaż pewnie nawet ona tak nie przegina…) – ma być tak jak ja chcę. A jak tak nie jest, to czuję się tak, jakby nastąpił mały koniec świata. To niestety cecha czysto narcystyczna i naprawdę ciężka do wyplewienia. Ale już to pieprzę. Czas zmierzyć się z faktem, że nie jest się władcą wszechświata i czasami rzeczy ułożą się nie po mojej myśli. Trudno. Faktyczny koniec świata z tego względu nie nastąpi, więc pieprzyć to.
Pieprzę pogodę.
Jakbym kuźwa miała na nią jakikolwiek wpływ. Moje samopoczucie uzależniam od tego czy jest zimno czy ciepło. Czy świeci słońce, czy pada deszcz. I od tego jakie jest kuźwa ciśnienie! I nie daj Boże, pogoda nie zgra się ze mną jak zaplanuję super-ekstra-grilla! Gdyby była człowiekiem, dostałaby ode mnie po mordzie. Ale, że nie jest, i naprawdę nie mamy na nią żadnego wpływu – pieprzę ją.
Pieprzę choroby.
Jestem małym hipochondrykiem. Ciągle mam wrażenie, że coś mi dolega. A tak naprawdę, to jedynymi moimi „udokumentowanymi” dolegliwościami są problemy z kręgosłupem (no, ale ostatecznie chodzę, więc jedynym problemem są nie-znowu-takie-tragiczne dolegliwości bólowe), no i te natury psychicznej. Psychikę mam pod kontrolą dzięki mojej psychoterapeutce, kręgosłup również – dzięki fizjoterapeucie. Wszystko inne, co jest jedynie moim wymysłem (lub dolegliwością tak bardzo nieistotną), zamierzam pieprzyć. Ludzie mają większe zmartwienia, a potrafią mieć je w dupie, żeby nie zawładnęły ich samopoczuciem.
Pieprzę to, co ludzie powiedzą*.
*napiszą
Hejt dla blogera z takim stażem jak ja nie powinien być niczym nadzwyczajnym. Tylko ja nadzwyczajnie się przejmuję. Ale koniec tego – pieprzę to. Wszystkich hejtujących mnie w sieci i wszystkich hejtujących mnie na żywo. Można mówić ludziom różne rzeczy. Ciężko znoszę krytykę, ale odpowiednio przekazana potrafi być budująca, konstruktywna i nawet często przydatna. Hejt do takiej krytyki nie należy, więc go pieprzę. Bo jestem kuźwa ponad to!
Na koniec wisienka na torcie:
Pieprzę to, że nie jestem idealną matką!
Nigdy nie byłam i nigdy nie będę. I myślę, że moje dziecko będzie mi za to wdzięczne. Ideały są nudne, nierealne. Jak to się mówi: „good is enough”. Jestem dobrą matką. Świadczy o tym szczera miłość mojego dziecka, często okazywana nie tylko słodkimi buziakami, ale również krzykami, histerią i buntem. On nie ma mi za złe, że nie raz zdarzyło mi się odparzyć mu tyłek. Że nie rozpoznałam dobrze jego płaczu. Że czasami dam mu bułkę, tylko po to, żeby był przez chwilę cicho. Najważniejsze, że zrobiłabym dla niego wszystko (co uznałabym za słuszne…). Że zawsze może i będzie mógł na mnie liczyć. Że układam z nim puzzle o 6 rano. Jestem dobrą matką i to mi wystarczy.
To jak, pieprzysz ze mną? :)
- 5 May 2016
- 31 komentarzy
- matka, przemyślenia