poNIEdziałek.
Wiecie co, miałam napisać coś poważnego i trochę kontrowersyjnego. Ale zostawię to na później. A wiecie dlaczego? Dlatego, że jestem wykończona! A jest dopiero poniedziałek…
I tutaj pokłony wobec wszystkich matek-pracujących-na-etacie. Przez ostatni tydzień, miałam szkolenie – nawet nie pracę (!) – które trwało od 8 do 16 (tak plus minus), więc mogłam się poczuć jak etatowa matka. Jak budzik dzwonił o godzinie 6, to miałam ochotę płakać rzewnie w poduszkę. Żabek spał jak zabity, a ja musiałam się wykąpać, ubrać, umalować, przygotować śniadanie, lunch i obiad sobie i jemu. Następnie pójść na autobus (a ja z komunikacją miejską nie jestem zbytnio zaprzyjaźniona) i odbębnić swoje na szkoleniu (podatki i takie tam fascynujące tematy!).
No co Wam tu dużo mówić, wszystkie matki wiedzą – wykańczamy się w robocie, a potem nasze Potomstwo kompletnie nie interesuje, że miałyśmy ciężki dzień. I zazwyczaj wcale nie planują nam go ułatwiać. Do tego wszystkiego, przypadkowo – bądź specjalnie, Żabkowi odnowiły się wyrzynające piątki. A najnowsza umiejętność włażenia na kanapę regularnie kończy się płaczem (Żabek, siadaj! – ryk).
Tak więc, w tej sytuacji nawet weekend nie dał rady postawić mnie na nogi. Oczy się zamykają, wszystko mnie boli, PMS sprawia, że rozdrażnienie osiąga szczyty. Wino, kawa, obkładanie chartami – nic nie pomaga. Myślę, że w ten tydzień będziemy wraz z Żabkiem dochodzić do siebie i już niedługo napiszę coś istotnego lub chociaż fajnego. A dzisiaj mi wybaczcie. Muszę się zdrzemnąć.
Please check your feed, the data was entered incorrectly.
- 30 March 2015
- 2 komentarze
- kryzys, matka