Poród, czyli narodzin cud
Poród już za mną, nadszedł więc czas weryfikacji życzeń porodowych… Ale muszę przyznać, że szału nie było. I naprawdę się cieszę, że już mam to za sobą, a synka obok.
Lista wyglądała następująco:
Życzenie nr 1 – urodzić 4 grudnia!
Urodziłam grudnia DWUNASTEGO – ale ostatecznie trzeba przyznać data ładniejsza: 12.12.13.
[Edit 2017: Tym razem chciałam urodzić 2 grudnia, a urodziłam ostatecznie 08.12.17 – w święto Niepokalanego Poczęcia, więc też pięknie. Tym samym między Żabkami jest różnica 4 lat bez 4 dni :) ]
Życzenie nr 2 – poród naturalny.
Tak, to jedyne życzenie się spełniło i naturalnie urodziłam. Ale cały poród modliłam się o cesarkę…
[Edit 2017: Tym razem również udało się naturalnie, na szczęście na tyle szybko, że nie zdążyłam prosić o cesarkę – chociaż znowu byłam bliska!]
Życzenie nr 3 – żeby nie było potrzeby stosowania znieczulenia.
Mało, że była taka potrzeba, to jeszcze się okazało, że magiczne znieczulenie zewnątrzoponowe może Cię oszukać i wcale nie zadziałać! Wiele godzin czekałam na odpowiednie rozwarcie, modląc się by anestezjolog był w pobliżu, nie zajęty jakąś cesarką czy kawką, w bólach nie do opisania, aby otrzymać ulgę w postaci tego cudu, po którym to niby od pasa w dół się tego bólu nie czuje… Jak już okazało się, że rozwarcie właściwe, pani doktor łaskawie wyraziła zgodę na podanie znieczulenia, a anestezjolog skończył cesarkę, to zostałam poinformowana, że pani, która krzyczy w pokoju obok ma większe rozwarcie i tym samym pierwszeństwo do znieczulenia. A co za tym idzie, ja znieczulenia mogę NIE DOSTAĆ, bo anestezjolog nie może wykonać więcej niż jednego. Do dzisiaj tego nie rozumiem! Jak to nie może podać znieczulenia więcej niż jednej osobie?! Ale okazało się, że pani przeszła na drugi etap porodu i ze znieczulenia nici. Dostałam je ja. I cóż to było za rozczarowanie, gdy ból nie minął! Przyznam, że na pół godziny była znaczna ulga… A potem jak wszystko wróciło! Nie do opisania… Druga dawka już nie zadziałała… To się podobno zdarza…
[Edit 2017: Miałam możliwość otrzymania znieczulenia, ale dość długo kozaczyłam, bojąc się, że jak wezmę za szybko to nie zadziała tak długo jak trzeba. A jak już stwierdziłam, że teraz natychmiast jednak je chcę, to się okazało, że Anestezjolog jest zajęty Panią obok… Dostałam kroplówkę z lekiem przeciwbólowym. Pół godziny później Żabka była już na świecie :) ]
Życzenie nr 4 – poród w ciągu dnia.
Mhm… nawet to nie. Bolesne skurcze zaczęły się o 10:00 po teście z użyciem małej dawki oksytocyny. Ale na porodówkę trafiłam dopiero 12 godzin później – o 22:00 i wtedy się wszystko właściwie zaczęło i rodziłam caaaaałą noc, a Synek wyskoczył dopiero o 7:25. Nie wyspała się mamusia…
[Edit 2017: Udało się! Wywoływanie zaczęło się o 8:30 i uwinęłam się do 15:40. W dzień rodzi się bez porównania lepiej! Nie dość, że personel wyspany, to ja również o wiele szybciej się zregenerowałam.]Życzenie nr 5 – poród bez wywoływania.
Właściwie to wywoływać mieli dopiero 12-go w ciągu dnia, ale okazało się, że wystarczył test z oksytocyny, żeby wywołać skurcze… A co do przenoszenia, cóż, właśnie miałam zacząć 42 tydzień ciąży…
[Edit 2017: Coś się moje dzieci na ten świat nie pchają same. I tym razem lekarz zdecydował, że w 41 tygodniu ciąży wywołujemy Żabkę przy pomocy oksytocyny. Jednak tym razem cały poród byłam podłączona pod kroplówkę. Niemniej jednak, zadziałała od razu.]Życzenie nr 6 – poród bez nacinania krocza.
Pobożne życzenie… Czy w ogóle ktoś jeszcze chroni krocza biednych rodzących?! Oczywiście w trakcie porodu było mi wszystko jedno co mi nacina i jak bardzo, byle było szybciej… Ale dochodzenie do siebie po takim zabiegu jest nie do wyobrażenia! Dopiero po tygodniu, po zdjęciu szwów, udało mi się usiąść.. Właściwie ze szwami każdy ruch jest bardzo bolesny…
[Edit 2017: Haha! I znowu pobożne życzenie :) Ale – tym razem – szwy były albo inaczej założone, albo było ich mniej, w każdym razie nie rwały tak i nie ciągnęły i nie miałam problemu z siedzeniem już po 2 dniach.]
I w ogóle żeby było zajebiście!
Nie było. Od razu podkreślam, że tak samo jak ciążę każda ciężarna przechodzi inaczej, tak też poród każda inaczej przechodzi. Dla mnie było to bardzo trudne przeżycie, bardzo bardzo bolesne. Obraz w pamięci wciąż żywy i przerażający. Szanownemu Małżonkowi też nie było łatwo patrzeć na wijącą się w bólach, krzyczącą wniebogłosy, przerażoną żonę. Ale bez niego bym tam umarła, jak nie z bólu to ze strachu… Nie będę wchodziła w szczegóły, bo sama jeszcze nie dojrzałam do powrotu do nich w pamięci, ale zaczęłam uważać, że wyciąganie dzieci prosto z brzucha to nie taki zły pomysł.
[Edit 2017: Ustalmy, że porody nie są zajebiste :) Miałam dużo szczęścia tym razem, ponieważ mała uwinęła się bardzo szybko. W 8 godzin od podłączenia kroplówki, 4 i pół godziny regularnych skurczy, 10 minut II fazy porodu. Więc tak naprawdę myślałam, że umrę z bólu niecałe 2 godziny – a to w porównaniu naprawdę dobry wynik!]
A synek? Jest piękny.
Jest moim małym cudem. 3860 g szczęścia, 57 cm radości. I chociaż wciąż się docieramy, poznajemy i nie zawsze jest łatwo, pięknie i kolorowo, to jest on moim prywatnym, kochanym, pięknym cudem. I zamiast wracać pamięcią do traumatycznych przeżyć porodowych mam teraz ważniejsze zadanie. Dbać i kochać ten mój mały cud, całkowicie uzależniony od nas, który wywrócił nasze życie do góry nogami.
A córka? Jest piękna.
Jest moim drugim małym cudem. 3880 g szczęścia, 53 cm radości. Dużo łatwiej jest nam się dotrzeć, poznać, oswoić i pokochać – pewnie z racji tego, że ja dojrzałam, mam już pewne doświadczenie i świat wywrócił się do góry nogami trochę mniej… :)
Please check your feed, the data was entered incorrectly.- 27 December 2013
- 8 komentarzy
- dziecko, poród