Przemyślenia Matki #2 – zatrucie pokarmowe.
W piątek Szanowny Małżonek rozpoczął krótki urlop. Krótki, bo już wczoraj wrócił do pracy. Ale ostatecznie owe 5 dni postanowiliśmy jak najlepiej wykorzystać. Oczywiście los chciał, żeby gówno (niestety dosłownie…) z tego wyszło.
Piątek. Schyliłam się nad umywalką, żeby wypluć wodę po umyciu zębów i w takiej pozycji już zostałam. Kuźwa. Zapalenie korzonków. Oczywiście na urlop. Popołudniu wyśmiałam pana doktora, który oznajmił, że korzonki mam wygrzać i wyleżeć. Nie schylać się. Nie dźwigać. No chyba pan sobie żartuje…
Sobota. Totalnie olewając zalecenia lekarza, wykąpana w ketanolu z rozgrzewającym plastrem na plecach i czteropakiem w torebce, udałam się z Szanownym Małżonkiem na sobotni coursing. Żabek spędził dzień u Babci, a Matka znieczuliła się na tyle, aby czuć satysfakcję z II lokaty Perry, nie czując przy tym, że plaster wypala jej dziurę w plecach.
Niedziela. Nie ma czasu na wypoczynek. Żabek spędza cały dzień z Szanownym Małżonkiem. Matka z rana gna na kiermasz, żeby po południu prosto z niego trafić na Baby Shower. Uwielbiam takie imprezy! Patrzy się na uradowane przyszłe matki, które jeszcze nie wiedzą jak wyrzynają się zęby… Zawinięta w koc, aby zagrzać korzonki, obowiązkowo wykąpana w ketanolu, dodatkowo znieczulona białym wytrawnym, wracam do domu pod wieczór, aby ułożyć swoich mężczyzn spać.
Poniedziałek. Korzonki nie odpuszczają. Ale pogoda się poprawia. W związku z tym zaplanowaliśmy super dzień, głównie związany z komunikacją miejską. Żabek zachwycony, miał okazję po raz pierwszy przejechać się kolejką i tramwajem (właśnie została otwarta Pomorska Kolej Metropolitalna i wymagała przetestowania).
Starówka skusiła nas obiadem w eleganckiej Tawernie Dominikańskiej. Już tak dawno nie byliśmy razem w restauracji, że zapomniałam, że czekanie na posiłek może być testem cierpliwości dla Żabka. Testem, który zostałby oblany przez każdego dwulatka. Jeszcze chyba nigdy nie modliłam się do WiFi o przyspieszenie tempa, podczas ściągania na komórkę gry „My talking TOM”. Gra zdała egzamin. Żabek na chwilkę zamknął paszczę i wytrzymał na krześle dłużej niż minutę, gapiąc się na kota z przerośniętą głową.
Powrót do domu tramwajem i autobusem sprawił, że Matka zaczęła odczuwać chorobę lokomocyjną, która później okazała się dużo poważniejszą sprawą…
Teraz zrobi się niesmacznie, więc wrażliwców proszę o opuszczenie strony. Resztę czytacie na własną odpowiedzialność…
A teraz wyobraźcie sobie. Matka z zapaleniem korzonków, rusza się jak Quasimodo z lekka powłóczając lewą nogą. I ten bieg do toalety. Rzyganie na trzeźwo niestety zupełnie różni się od rzygania po dobrej imprezie. Głównie tym, że JESTEŚ ŚWIADOMA i zdecydowanie nie znieczulona. Więc klęczę patrząc w toaletową otchłań, przeklinając rzeczywistość. Odczuwam w krzyżu, że podniesienie się z klęczków będzie wyczynem równym zdobyciu Mont Everesta. Ale to nie koniec. Właśnie w tym momencie czuję, że kolejna fala idzie inną stroną. Tym sposobem w sekundę zdobyłam Mont Everest i z dramatycznym jękiem zmieniłam pozycję.
I tak całą noc, mniej więcej co pół godziny urządzałam sobie kulawy bieg do toalety. Schab z sosem pieprzowym, który przez ten cały czas nie dał o sobie zapomnieć, będę jeszcze długo pamiętać. Po północy byłam już tak osłabiona, że miałam mroczki przed oczami, za każdym razem jak się zwlekałam z łóżka. Dojście do toalety stało się dla mnie wysiłkiem jak podczas maratonu.
Wtorek. Ostatni dzień urlopu Szanownego Małżonka. Jezu, jak dobrze, że akurat teraz miał urlop! Zalegałam w łóżku do 14:00. Żołądek bolał po całej nocy intensywnej pracy, tylko herbata nie przyprawiała mnie o mdłości.
Co robią samotne matki jak mają zatrucie pokarmowe, ja się pytam?! Przecież nie zostawisz dziecka samego sobie, żeby poprzytulać się do toalety, ani nie zabierzesz go ze sobą, bo jeszcze – nie daj Boże – zacznie Ci towarzyszyć.
Dzięki Bogu Żabek się na schab nie skusił.
- 17 September 2015
- 14 komentarzy
- choroba, matka, przemyślenia