By 

Szpitalne perypetie.


Obawiają się tego wszyscy rodzice i nie wiadomo, kto te pobyty znosi gorzej – oni, czy mali pacjenci. Mieliśmy niestety okazję się przekonać jak to jest na szpitalnym oddziale dla dzieci… A oto nasze szpitalne perypetie.

Pozwólcie, że nie będę wchodzić w szczegóły dotyczące powodu naszego pobytu, ponieważ to sprawa Żabkowa. Ale był to pobyt planowany, nie związany z żadną poważną chorobą – a to najważniejsze. W szpitalu morskim w Gdyni Redłowie spędziliśmy 3 (bardzo długie) dni.

I oto czego się nauczyłam:

(kolejność przypadkowa)

Izba przyjęć może Cię zabić.

Całkiem dosłownie. Podczas, gdy siedziałam z Żabkiem na kolanach w Izbie Przyjęć w kąciku dla dzieci, oczekując na pielęgniarkę, która miała nas zaprowadzić na oddział, pół metra od nas spadła osłona lampy. Wiecie, z takiej dużej, komunistycznej jarzeniówki. Spadła i rozprysła się na kawałki. Chwilę wcześniej pod nią spacerował Szanowny Małżonek. Ja zamarłam. Pocieszające, że byliśmy blisko chirurgii, ale zdecydowanie takie powitanie nie zachęca do pozostania na miejscu…

Nie okłamuj pielęgniarek. One wszystko wiedzą.

Nie wiem dlaczego, ale pielęgniarki przerażają mnie bardziej niż lekarze. Oczywiście uważam, że mają rację – pewnych rzeczy nie wolno i trzeba tego pilnować. Na przykład jak nie wolno poić czy karmić dziecka to nie wolno i koniec kropka. Ale jak to nie wolno pić kawy?! Nie mogłam się z tym pogodzić. Miałam kubek termiczny i mimo, że wiedziałam, że nie wolno wynosić gorących napoi z pokoju socjalnego, to ten jeden raz mi się zdarzyło. Pouczona po drodze, bez mrugnięcia rzekłam: „nieeee, tu już nie ma kawy!”. Następnie dopiłam ją chowając się w kącie pokoju przed kamerą. Kawa nie może być w sali szpitalnej, a dziecko nie może być w pomieszczeniu socjalnym. To mnie przerosło. Więc w 3 dni wypiłam 8 napojów energetycznych. Chodziłam jak katarynka…

Nie wolno dotykać telewizora.

Tylko, że nikt nie wiedział, gdzie jest pilot. Miałam do wyboru złamać zakaz, albo przez 3 dni, non stop oglądać MiniMini. Taka ilość bajek mogłaby mi uszkodzić mózg, a ta cholerna rybka pojawiałaby się w najgorszych koszmarach. Więc pomacałam po kryjomu telewizor – parę razy zmieniając kanał i wyłączając go na noc.

20151006_145557

Nie ma spania przed 22 i po 6.

W szpitalu w Redłowie rodzicom małych dzieci przysługują łóżka polowe. Wydające diaboliczne dźwięki przy każdym ruchu. Ale mimo, że już po 20 kompletnie nic się nie dzieje, a większość dzieci już śpi – nie ma mowy, by rozłożyć się na polówce wcześniej. Rodzice w uciążliwym oczekiwaniu podpierają ściany, bo nie mają już sił wysiedzieć na krzesełkach. Co chwilę spoglądają na zegarek, żeby punktualnie o 21:58 rzucić się na pomieszczenie przechowujące skrzekliwe polówki. Pobudka o 6 nie stanowiła dla mnie problemu, ponieważ Żabek budził się ok 5. Ale szczerze współczułam starszym dzieciom, które pielęgniarki wyganiały z łóżek, nawet jeśli poza zmierzeniem temperatury nic się nie działo.

W szpitalu panuje wieczna jasność.

Żabek w domu zasypia w całkowitej ciemności, więc wiedziałam, że będzie miał problem z zaśnięciem przy ostrym świetle z korytarza. Więc jak wybiła godzina 20, postanowiłam pójść się zapytać, o której przyciemniają światło. HA! Mina pielęgniarki bezcenna. Mogę przyrzec, że pomyślała sobie „pogrzało Cię babo?!”. W zamian usłyszałam głośno i stanowczo: „ŚWIATEŁ NIE PRZYCIEMNIAMY”. I wtedy ja sobie pomyślałam „no to zajebiście…”. Na moje szczęście, Żabek był tak umordowany całym dniem, że nawet przyzwoicie przy świetle mi odpadł przed 21. Ale założę się, że jakby było ciemno, to chociaż pospałby dłużej. No, ale to nie hotel.

Emocje Cię ostatecznie dopadną.

Raczej się nie rozczulałam podczas naszego pobytu w szpitalu. Oczywiście, było mi żal bardzo Żabka, zwłaszcza jak go musieli kłuć, ale podchodziłam do tematu raczej z dystansem. Aż go raz zabrali. Nie ważne, że na chwilę, nie ważne że nic poważnego się nie działo. Matka pękła. Poszłam do socjalnego (wreszcie na kawę!) i wyłam jak bóbr. Jakby Żabka mieli mi już nie oddać. I wyłam tam nad tą kawą, a inni rodzice z milczeniem na mnie lukali. Pewnie myśleli, że mam bardzo chore dziecko. A ja po prostu musiałam dać upust wszystkim emocjom i ześwirowałam na chwilę. Pielęgniarki to patrzyły na mnie wręcz z zażenowaniem. Ale burknęłam im, że świruję póki dziecka nie ma. Wróci, to znowu zamienię się w głaz. I tak też się stało.

Podsumowując.

Szpital to nie jest dobre miejsce. Ani dla dzieci, ani dla rodziców. Jak się tylko da, należy unikać. Dlatego też zaplanowałam, że moja kolejna ciąża nie dość, że skończy się planowaną cesarką, to dodatkowo musi się ona odbyć w domu. Tak więc Szanowny Małżonek ma pewnie jakieś dwa lata, żeby się nauczyć ją przeprowadzać.

A tak na poważnie, to życzę, aby wszystkie dzieci szybko zdrowiały i wracały z rodzicami do domu. Bo nie ważne, że oddział świeżo po remoncie. Że telewizor w każdej sali. Że świetlica świetnie wyposażona. A kisiel nawet zjadliwy.

Szczególne pozdrowienia dla rodziców małej Uleńki, która sąsiadowała z Żabkiem – myślimy o Was i ściskamy mocno!

madrearte

Print Friendly, PDF & Email

YOU MIGHT ALSO LIKE

Pożegnanie z blogiem.
December 31, 2018
Mój alfabet macierzyństwa.
December 28, 2018
Jak inhalować dziecko.
December 21, 2018
Na 1 urodziny mojej córki Natalii.
December 08, 2018
Nasze wrażenia z nauki pływania w szkole pływania Frajda. #ŻabekNaBasenie
December 04, 2018
Jak osiągnąć sukces w macierzyństwie.
November 29, 2018
Etapy rozwoju niemowlaka (PŻPS).
November 27, 2018
Moje macierzyńskie „pierwsze razy” (do lat 5), które zapamiętam do końca życia.
November 20, 2018
Do czego tęsknię, ja-matka.
November 15, 2018