Toksoplazmoza #1 – ciążowa zmora.
Pierwsze badania w ciąży robiłam przy okazji badań okresowych do pracy – wiadomo w pakiecie taniej. Było to na samym początku ciąży, na dzień przed delegacją do Kijowa. Więc byłam zarówno podekscytowana ciążą jak i podróżą. Jak odebrałam wyniki wszystko z pozoru wydawało się w porządku, aż przy wynikach na Toksoplazmozę dopatrzyłam się, że wynik jest dodatni.
W oczekiwaniu na wizytę u lekarza medycyny pracy przegooglowałam cały Internet w komórce w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „i co kuźwa teraz?!”. O Toxo wiedziałam tyle, że jest to zmora ciężarnych, a winowajcami są koty, więc ciężarówki nie powinny sprzątać im kuwety. Tyle. Oczywiście mam swojego futrzanego winowajcę, któremu z radością przestałam sprzątać kuwetę jak tylko dowiedziałam się o swoim ’ociążałym’ stanie. Niestety im dłużej przeglądałam Internet tym słabiej mi się robiło po tym co czytałam. Łzy same napływały do oczu.
mhm… nic strasznego… ale…
Źródło tych rewelacji to co prawda niekoniecznie wszechwiedząca Wiki – ale to pierwsze mi się rzuciło na oczy. I wiadomo. Panika. Wręcz histeria – bo niestety niezła ze mnie histeryczka.
Pierwsze obawy…
Podzieliłam z panią doktor od medycyny pracy, która niestety będąc starsza od najstarszych lekarzy w 3mieście skwitowała to jedynie tak, że kiedyś nie robiono takich badań i kobiety jakoś rodziły. Fantastyczne wieści. Więc szybko po tej wizycie umówiłam się do mojej pani G. Następnie wypłakałam przez telefon komu popadnie: Mężowi, Bratowej, a nawet Matce.
Wieczorem pani G. uspokoiła mnie, że to jeszcze żaden wyrok i zabroniła czytać Internety na temat Toxo, przepisała antybiotyk i poradziła po powrocie z delegacji skontaktować się ze specjalistą od chorób tropikalnych (tropikalnych! od razu poczułam się jakbym spędziła weekend na bezludnej tropikalnej wyspie pokąsana przez tropikalne skorpiony i inne małże…)
W trakcie tygodniowego wyjazdu na szczęście podzieliłam się moimi obawami z koleżanką, która mi towarzyszyła, bo jak się okazało, jej siostra w ciąży również przechodziła przez Toxo i urodziła całkowicie zdrowe dziecię. Dzięki temu przetrwałam wyjazd całkiem spokojnie, a po powrocie natychmiast udałam się do 'Toxoplazmologa’ – doktora K.
Wina kota?!
Przesympatyczny starszy pan, po dokładnym opukaniu i osłuchaniu mojej wystraszonej osoby, wyjaśnił, że prawdopodobieństwo że mój futrzak jest w tym przypadku winowajcą jest niewielkie (a przyznam, że już myślałam, gdzie by tu kreaturę wysłać na dłuższe wakacje…) i raczej zakażenie nastąpiło za winą niedokładnego umycia warzyw, owoców lub niedogotowanego mięsa. Więc jest to kara za pośpiech. Dodał, że nic nie jest przesądzone, ale niestety o ewentualnych skutkach dowiemy się dopiero po porodzie. No i antybiotyk pewnie do końca ciąży. Kontrola u pana doktora K. co 3 tygodnie. Czyli co 3 tygodnie stówka w plecy.
I tak odwiedzam doktora K. od pół roku co 3 tygodnie, co 12 h spożywam Rovamycynę. Pierwszy trymestr bardzo się trzęsłam obawiając poronienia. Teraz w trzecim już nie myślę o tym zbyt wiele – bo nie warto. Te złe myśli nic dobrego ani mi ani synkowi nie przyniosą. Trzeba żreć lek i co 3 tygodnie martwić się gdzie w Sopocie przy przychodni zaparkować. Niestety mój dodatni wynik IgG nie chce spaść na tyle, żeby lek odstawić. Nawet raz wzrósł i od razu wpadłam w panikę – ale dowiedziałam się, że takie odchylenia są w normie.
Musi być dobrze i już.
Toksoplazmoza jest niebezpieczna i kobiety nawet jak nie planują ’zachodzić’ to powinny bardzo uważać na mycie warzyw, owoców, łapek i gotować porządnie mięso. No i na futrzaki też na wszelki wypadek uważać – a kuwetę niech w miarę możliwości sprząta mężczyzna. Jeśli planujemy ciążę to lepiej się przebadać przed – co spokój to spokój.
Ale pamiętajmy – Toxoplazmoza to nie jest wyrok! Póki nie mamy się czym martwić to się nie martwmy, po co maluszek ma się denerwować.
Przeczytaj kontynuację: Ciążowa zmora – Toksoplazmoza #2
- 9 September 2013
- 6 komentarzy
- choroba, ciąża, tokspolazmoza