Z tym nie radzę sobie w macierzyństwie…
Jestem mamą już prawie 5 lat. W tym czasie zdążyłam już sobie „na nowo ułożyć życie” – musiałam zmienić pracę i większość priorytetów. Nie jesteśmy już tylko my dwoje, a problemy narastają z każdym kolejnym rokiem wspólnego życia. Prawdą jest, że „małe dziecko – mały problem, duże dziecko – duży problem”.
Moja cierpliwość każdego dnia wystawiana jest na próbę, ale muszę przyznać, że w tej kwestii radzę sobie całkiem nieźle, bo wcale nie tak łatwo wyprowadzić mnie z równowagi. I o ile mała Żabcia wymaga ode mnie jeszcze tylko miłości, uwagi i zadbania, o tyle Żabek już wymaga wychowania. Co nie jest łatwe, zwłaszcza w wakacje, ale wydaje mi się, że ogarniam temat. Do czasu… aż dopadnie mnie PMS.
Jakby ktoś jeszcze nie wiedział – PMS to syndrom napięcia przedmiesiączkowego. A powodują go szalejące hormony. Nawet teraz jak to piszę, to co chwilę zalewam się łzami. Co chwilę mi się odechciewa. Jedyne co mnie trochę rozweseliło, to dwóch chłopaczków opowiadających o okresie…
Raz w miesiącu…
Przez kilka dni, powinnam być zamykana w izolacje, zaopatrzonej w łóżko, chusteczki, książkę i czekoladę. Kiedyś to nie było problemem! Wystarczyło warknąć, że się chce mieć święty spokój, trzasnąć drzwiami i w samotności mierzyć się z własnymi hormonami. Teraz? Nie ma ucieczki.
PMS wyczuwam już z daleka.
Przestaję się cieszyć. Praca mnie przytłacza jak nigdy, wiem że w tym czasie mogę sobie pozwolić jedynie na poruszanie lekkich tematów na blogu, bo nie poradzę sobie z hejtem. W głowie pustka, nie wiem o czym pisać i nie potrafię zrobić przyzwoitego zdjęcia. Zaczynam czuć wyjątkowy pociąg do czekoladek schowanych w szafce na czarną godzinę. Kinderki Żabka nie mają ze mną żadnych szans. Waga rośnie, pokazując mi ile wody (i kinderków) zatrzymuję z tej okazji w organizmie. Załapuję więc treningowe zniechęcenie, pocieszając się kolejnym kinderkiem. Płaczę z byle powodu, wściekam się z jeszcze mniejszego. Ale wściekam się tak, że prawie talerze latają! Ta huśtawka nastrojów kosztuje mnie tyle energii, że zdarza mi się zasnąć przed dziećmi.
PMS vs Macierzyństwo.
I teraz moi mili powiedzcie mi, jak kobiece dolegliwości połączyć z macierzyństwem? Jak będąc samej kłębkiem emocjonalnej niestabilności, marzącej o tym, aby nikt się do niej nie odzywał (tylko karmił w milczeniu) radzić sobie ze zbuntowanym i wszystkowiedzącym 2,3,4,5-latkiem??? Powiem Wam szczerze, że naprawdę te 2-3 dni w miesiącu są szczytem mojego poczucia nieszczęścia i wtedy chyba zupełnie nie nadaję się na matkę! Naprawdę nie doceniałam faktu, jak łatwo było przetrwać PMS nie mając dzieci…
No dobra, ponarzekałam. A teraz kilka ciekawostek na temat PMS, żeby ten tekst miał jakikolwiek sens :)
- Syndrom napięcia przedmiesiączkowego dotyczy około 80% kobiet.
- Znanych jest około 150 objawów fizycznych i psychicznych, które są z nim związane, więc każda kobieta może przechodzić PMS inaczej. Mało tego, ta sama kobieta co miesiąc może mieć inne dolegliwości.
- Podobno PMS ma związek z wykształceniem – im wyższe wykształcenie, tym większe prawdopodobieństwo wystąpienia PMS.
- „Według badaczy okres tuż przed miesiączką jest najniebezpieczniejszy. Wówczas to kobiety statystycznie popełniają najwięcej przestępstw”[1].
- Brytyjscy naukowcy doszli do wniosku, że im silniejszy PMS, tym większa impulsywność wydatków.
- Masa ciała w II połowie cyklu może zwiększyć się nawet o 3 kg.
- PMS jest zaklasyfikowany w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych.
Jak sobie radzić z PMS będąc matką?
Skoro nie możesz się zaszyć w ciemnej jamie, w ciszy i spokoju, trzeba znaleźć inne rozwiązanie. Chętnie edytuję ten tekst dodając Wasze propozycje. Ja myślę, że w miarę możliwości, w te dni, należy uświadomić tatusiowi, że lepiej będzie, jeśli jak najwięcej czasu spędzi z dziećmi. Sam. Niech je weźmie na spacer, plac zabaw, do kina – gdziekolwiek, byle z domu. Albo niech wyśle matkę – gdziekolwiek, byle poza dom. No, a co jeśli tatusia nie ma? Jest w pracy, delegacji, a my nie mamy możliwości żeby uciec? Babcia zajęta, a w przedszkolu/szkole są wakacje? Nie wiem. Ja tam się posiłkuję telewizją i tabletem. Zjadam czekoladę, bo raz w miesiącu mi nie ma prawa zaszkodzić. Kawę w większej części zamieniam na melisę. A jak już wreszcie pójdą spać (wcześniej niż zwykle…) to czytam coś wyzutego z emocji. I nie ukrywam, że jest ciężko i ze łzami w oczach czekam, aż hormony się ustabilizują, dadzą mi wreszcie spokój i energię do życia na nowo. A potem wiadomo, przychodzi okres i znowu jest lipa.
Że też nikt nie wymyślił takich turnusów dla matek z PMS! 3 dni w ekskluzywnym hotelu, z dala od rodziny, z zapasem szampana i czekolady. W programie masaże, medytacja i wspólne seansy narzekaniowe… #Jechałabym
Oczywiście można walczyć z PMS za pomocą ciąży, ale nie wiem czy zamiana płaczącej co miesiąc kobiety, na płaczące (czasami większość dnia) niemowlę jest dobrym rozwiązaniem….
Kobiety naprawdę mają ciężko, żyjąc pod dyktando swoich hormonów. Rola matki w pewnych fazach cyklu, w połączeniu z pewnym wiekiem dzieci, jest dużo bardziej skomplikowana. I jeśli czujemy, że wymyka nam się to spod kontroli, warto odwiedzić swojego ginekologa i z nim przedyskutować tę kwestię. Albo znaleźć wsparcie w innych przed-okresowych mamach. W końcu w kupie raźniej! ;)
Please check your feed, the data was entered incorrectly.
- 17 July 2018
- No Comments
- kryzys, matka, przemyślenia