Znaleźć sens w poczuciu bezsensu…
Rozmawiam z wieloma mamami i zawsze bardzo porusza mnie fakt, że wiele z nich, w pewnym momencie swojego życia, zmaga się z pewnym poczuciem bezsensu. Dotyczy to w ogóle wielu kobiet na różnych etapach życia, ale mam wrażenie, że w szczególności mam, które „siedzą” w domu z dziećmi.
Z jednej strony dobija nas rutyna…
Trudno, żeby było inaczej. Karmienie-przewijanie-ubieranie-rozbieranie-karmienie-przewijanie-spacer-uspakajanie… I tak w kółko, przez kilka(naście) miesięcy… Każdy szału by dostał! Wszystko planuje się pod najważniejsze filary dnia: karmienie i drzemka! Spontaniczność szlag trafił.
Z drugiej nieprzewidywalność.
Czy to będzie przespana noc? Czy będę zrywać się co godzinę? Czy na katarze się zatrzyma? Czy zaraz trzeba będzie wdrażać leczenie? Czy zje? Czy zrobi kupę w najmniej odpowiednim momencie? Rzadko kiedy dzień mija bez komplikacji, które czasami mamy wrażenie, że nas po prostu przerastają…
A tak na dobrą sprawę brak „własnego życia”…
Również sprawia, że wszystko może przez chwilę zdawać się nie mieć sensu. Nasz mały ogon się za nami wszędzie ciągnie, a czasami to nawet nie jeden ogon, a kilka i w dodatku każdy ciągnie w swoją stronę.
To co teraz napiszę nie jest niczym odkrywczym.
Mało tego, większość z Was o tym doskonale wie, tylko czasem – tak jak ja – zapomina. Ten pierwszy rok macierzyństwa (a czasem nawet lata kolejne w zależności od naszej sytuacji życiowej), to czas, kiedy MOŻEMY, a nie – musimy. Kiedy MOŻEMY sobie odpuścić. Kiedy NIE MUSIMY być ambitne. Kiedy potrzeby naszych dzieci mogą być ponad nasze i nie musimy mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie oznacza to, że powinnyśmy o sobie zapomnieć – o nie! Nasze potrzeby są również ważne. Ale NIE MUSIMY się niczym wykazywać, działać ponad swoje siły, być super w każdej dziedzinie życia.
O czym zapominamy najczęściej?
O tym, że to wszystko mija. Że minie ta rutyna, że wrócą przespane noce. Że jeszcze jest czas, aby być ambitnym, aby wrócić do fabryki, spełniać marzenia i żyć własnym życiem. Że dzieci pójdą do przedszkola, potem do szkoły, na studia i ani się obejrzymy, a nasze życie już wcale nie będzie się kręciło wokół ich życia.
I wiecie co? Mimo, że jestem taka „mądra” w teorii, to w praktyce sama przechodzę właśnie kryzys. Z jednej strony napawam się okresem niemowlęcym Żabci i okresem przedszkolnym Żabka, a z drugiej strony szukam swojego osobistego sensu, własnej drogi… Nie mam absolutnie ŻADNEGO powodu by czuć się tak, jak się czuję. Co mnie jeszcze bardziej pogrąża w złym samopoczuciu, bo dlaczego człowiek czuje się źle, jak jest dobrze?! I tak sobie myślę, że po porodzie chyba hormony jeszcze szaleją i na zmianę atakują moje samopoczucie, moje włosy i moją cerę – wszędzie powodując spustoszenie. Jestem całkiem przekonana, że taka masakra dotyczy większość z nas.
Ale jeśli szukacie poczucia sensu, to popatrzcie na swoje dzieci. Bo nawet jak wszystko wokół wydaje nam się sensu nie mieć, a nasze życie nie satysfakcjonuje nas w 100%, to mimo wszystko, każdego dnia, wykonujemy bardzo odpowiedzialną i ambitną pracę – wychowujemy, dbamy, otaczamy opieką, uczymy. I na naszych oczach możemy obserwować nasz wpływ na ich życie. Patrzymy jak rosną, jak mądrzeją, jak się zmieniają. To w dużej mierze nasza zasługa, nasz sens…
No. Wygadałam się. To już mi lepiej :) I mam nadzieję, że Wam też! :*
- 5 April 2018
- No Comments
- kryzys, matka, przemyślenia